sobota, 29 sierpnia 2009

dzień 24. - ostatni...

Ja nie wiem, czy to jakieś powietrze w Hiszpanii jest inne czy to ryanair ma jakiś marnych pilotów, ale takich turbulencji jak przy lądowaniu w Madrycie i w Santiago to chyba nigdy nie miałam.. trzęsło jak na karuzeli w wesołym miasteczku! i to wcale miłe nie było!
W samolocie uzupełniałam blog i tak 50 minut zleciało, bo lot krótki był - na szczęście. I tak było małe opóźnienie, ale na szczęście, że nie miałam bagażu do odprawy to nie musiałam czekać po przylocie zdążyłam na autobus do miasta i o 18.40 byłam już w domku... nic się nie zmieniło, wszystko stoi na swoim miejscu w Santiago - nawet katedra :)

A od początku.. przed odlotem poszłam z francuzem na tak coś a la pchli targ. odbywa się w każdą niedzielę w centrum Madrytu. Dużo fajowych rzeczy było, ale.. ale nie wiem gdzie bym miał to zmieścić do mojego i tak już wypchanego plecaczka! Więc skończyło się tylko na oglądaniu... no dobra - kupiłam kolczyki - ale są małe więc się nie liczą :D
No i tak gadu gadu i 14.30 się zrobiła a o 16.00 zamykają bramki na lotnisku, więc hop siup na metro... i... i wycieczka metrem trwała jedyne 50 minut. Wpadam na lotnisko i nie zauważam, że stanowiska srajanera są we wnęce, zaraz przy wejściu, więc lece przez całe lotnisko jak głupek (jakieś 4 km w tą i z powrotem) i wreszcie znajduję panią od odprawy, a ona mnie dalej odsyła, bo skoro nei mam bagażu to nie muszę sie odprawiać (jakoś we Frankfurcie musiałam)... ehh zdążyłam - jeszcze czekać na nich musiałam :P

Wróciłam.. i smutno mi, ale już nie rycze! (mały plus ale jest). W Madrycie 38 stopni, w Santiago 23... ale chociaż nie pada - no i pociesza mnie myśl, że czeka mnie wspaniały rok we wspaniałym mieście! o!
To niesamowite, że to już KONIEC mojej autostopowej przygody, a zarazem początek czegoś innego, nowego - mam nadzieję równie wspaniałego!

PS. na kolację zjadłam przemiękką pizze z mikrofalówki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz