Rozdzieliłyśmy się, ja poszłam na internet, szukać miejscówek z couchsurfingu, zaś Roma poszła stać w kolejce po bilety do Alhambry. Na 14 mogłyśmy wejść do ogrodów, a na 15.30 miałyśmy wyznaczoną godzinę (ehhh co za turystyczne miejsce!!) na wejście do pałacu. No i tak nam niedziela zleciała... Ładnie tam i fajnie było, ale... w Sintrze nam się bardziej podobało, bo nie było tylu ludzi i jakoś tak przytulniej!
No ale architekturę mają (mieli) genialną, ktoś musiał mieć niezłą wyobraźnie, jak to projektował! :P
Po powrocie do domu Roma próbowała mnie przekonać, że lepiej będzie, jak zostaniemy na jeszcze jedną noc i z rana pojedziemy do Las Negras, ale ja byłam nieugięta, bo już mi się nie chciało siedzieć dłużej w tej dziurze, a poza tym bardzo marzyła mi się dzika plaża!! Zagrałyśmy więc w "kamień nożyczki i papier", haaa i wygrałam. Spakowałyśmy się i poszłyśmy, ale... po 5 zmianach miejsca łapania stopa i po 2 godzinach czekania, stwierdziłyśmy, że zaraz zrobi się ciemno i lepiej jednak pojechać z rana. Granada jeszcze nie jest na nas gotowa!!
Wróciłyśmy więc do domu, wypiłyśmy sangrię i obejrzałyśmy film, a później wzięłyśmy karty i poszłyśmy grać na starówkę w "remika". Przegrałam kilka razy więc obu nam się znudziło i wróciłyśmy do domu spaććććććććć! bo... rano trzeba wstać :DDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz