poniedziałek, 17 sierpnia 2009

dzień 11.

Siedzę sobie właśnie na plaży... tzn pupsko mam w namiocie a głowa wychylona na zewnątrz patrzy na morze :) Wreszcie rozbiłyśmy namiot na plaży - tzn. na trawie (znalazłyśmy malutki kawałek trawy), ale o krok dosłownie od plaży!!

prawie jak... hotel Gołębiewski :P

Od początku:

Jak zwykle - już nie muszę mówić, że wstałyśmy później niż planowałyśmy, ale... tylko o godzinkę, więc mogę powiedzieć, że jestem z nas dumna!! Wyszykowałyśmy się i ruszyłyśmy do naszego miejsca stopowego, które to wydawało nam się genialną miejscówka - jakby to powiedział mój brat: Miałyśmy rację - wydawało nam się!! Więc w sumie tych idealnych miejscówek szukałyśmy 5 razy, aż pobiłyśmy rekord rekordów - 4,5 godziny czekania, aż ktoś się nad nami zlituje... już mi się tak nie podoba Granada jak wcześniej!! o!!

Po drodze z jednej miejscówki do drugiej usłyszałam polski wyraz, a dwóch chłopaków, którzy koło nas przechodzili właśnie na zaczepkę powiedziało do nas !Hola!, a ja na to: cześć! a oni: oooooooooo polkiiiii o jaaa!!
Co się okazało, chłopcy, tak jak my podróżują stopem, tyle, że w odwrotnym kierunku i mają na to 4 tygodnie, a nie tak jak my 3. Do tego również śpią pod namiotem lub u ludzi z hospitality. Co więcej... Jeden się pyta jak mamy na imię... no i jak Roma się przedstawiła to on na to: "ta Roma z Bydgoszczy??" a nam szczęki opadły!! Chodziliśmy razem na angielski do Wilczkowej!!!! Co więcej... jakby to powiedzieć... Jedynka (I LO) rządzi w Hiszpanii!! :DDD
Najprawdopodobniej chłopacy odwiedzą mnie w Santiago, tam mają zamiar skończyć swoją wyprawę, w momencie kiedy ja już będę "wrócona" do mojego Raju :)

Niestety dzisiejszy dzień zaliczam do mało wesołych (mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni podczas tej wyprawy!!), wręcz mogę powiedzieć pechowy!
Po 1. czekałyśmy niewidomo jak długo na stopa, żeby ktoś nas wywiózł na autostradę (później poszło z górki), a po 2. nie dotarłyśmy tam gdzie chciałyśmy... Miało być śliczne i dzikie Las Negras, a jest trochę komercyjne Mojacar, ale w sumie już mi się humor polepszył... bo wcześniej gryzłam! i stwierdzam, że wcale nie jest tak źle!

Kolejna dziwna historia jak nas spotkała, to... zakup biletu na autobus. Haa!! to wcale nie tak jak myślicie! same go sobie nie kupiłyśmy! Kupili nam go dwaj marokańcy, którzy to podobno bezinteresownie chcieli nam pomóc.. nie wiemy jak było naprawdę, bo złapałyśmy stopa na pół godziny przed odjazdem autobusu! I trochę nam ich szkoda, bo stracili na nas 24 euro (chciałyśmy być okropne i oddać bilety, ale stali przy kasach i czekali na nas.. więc się nie udało! ;P)

Poza tym jak już jechałyśmy na naszą wyczekiwaną plażę, padał deszcz, wręcz lało.. podobno pierwszy raz od maja!!!!!!! My to jednak mamy szczęście :P
Teraz tylko pozostaje nadzieja, żeby nas nie zalało, tak jak podczas pierwszej nocy!

Ehhh idę popodziwiać te wielkie fale i podelektować się sangrią (chociaż, myślę, że nadal nam uraz z zeszłego roku do Don Simona (takiej marki Sangrii, którą to piliśmy w l'Estartit rok temu))


Aaa jeszcze dodam, tylko, że mamy zapewniony nocleg w Walencji, z 3 innymi osobami z couchsurfingu, ale co tam przynajmniej wesoło będzie!! o!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz