środa, 28 kwietnia 2010

Feria de Abril - Sevilla

Zacznę od tego iż wczoraj były moje dwudzieste coś tam urodziny! i jako babcia bezdzietna jeszcze spać poszłam po 1 ;)

Poza tym, że mało było chętnych na świętowanie ze mną (całe szczęście), to ja jeszcze w Sevilli siedząc do 3 w nocy w sukienusi na trawie... się rozchorowałam... a że nie mam na to czasu, to nie chcę się za bardzo dobijać i wolę porządnie w piątek poświętować :D

A wczoraj... dzień minął mi w łóżku z aspiryną do 15, następnie zajęcia do 20 i poszłam do kościoła... na przedstawienie! To NIESAMOWITE (w Polsce nie do przyjęcia), żeby w kościele, na przeciw ołtarza tańce nowoczesne się odbywały!
a moim zdaniem genialnie! w końcu sakralna, czy taneczna... Sztuka to sztuka! było fajowo i tańczył Maciek!

Po przed północą poszłam spotkać się z Anitą, która to przywiozła sprawiony sobie przeze mnie prezent z Polski - aparat nowy (tzn używany, ale mam już czym zdjęcia robić al final), pogadałyśmy trochę i hop siup - spać!

A teraz Sevilla!

Typowo hiszpańskie święto, tzn... tydzień świąteczny - zabawa trwała od poniedziałku do niedzieli... nie to co w Polsce od niedzieli do poniedziałku ;P
My zlądowałyśmy dopiero w piątek wieczorem, bo niestety, ale na zajęcia chodzić trzeba!
tak więc od początku!

wyjeżdżamy w czwartek po moim hiszpańskim!
hmm... hiszpański się skończył o 16.30, lało jak niewiemco, więc... po raz pierwszy skorzystałam z komunikacji miejskiej (bo miałam sandałki, a brakowało mi parasola ;)) no i myślałam, że tym samym szybciej do domu dotrę - nic bardziej błędnego!
17 byłam w domu, przyszłam razem z już przyszykowaną Natalią, pół godziny później Paula zlądowała... a ja szybki prysznic, i wielkie pakowanie! z Paulą w jedną walizkę moją się zmieściłyśmy, a śpiwory i ręczniki do jej plecaka dałyśmy. Kanapki gotowe więc w drogę!

już przy wylotówce... Natalia mówi: telefonu zapomniałam... i się zaczęło - ona poszła po tel, a my ;] jeść - Paula lody a ja czipsy :)
wróciła Natalia, doczłapałyśmy do innej wylotówki, po czym ja stwierdziłam, że głodna jestem :) pierwsza kanapka poszła w ruch! Ja skończyłam, Natalia zaczęła, a następnie Paula - zjadłyśmy po kanapce i zmieniłyśmy miejsce wylotówki na drugi koniec miasta!

a tam... jedzenia kanapek ciąg dalszy ;)
zjadłyśmy co miałyśmy, zrobiła się 21 i poszłyśmy... co Carrefour'a po lody i czekoladę ;)
zjadłyśmy i pękate spać poszłyśmy - tzn ja i Paula, bo jak się później okazało, N. do 6 nad ranem (kiedy to wstać by wypadało) seriale oglądała :D

Piątek:
o 8.00 zwarte i gotowe z nowymi kanapkami!
poszłyśmy na wjazd na autostradę, gdzie roboty się odbywają - Pan robotnik uprzejmy dobra rada powiedział, że tu to nieee lepiej tam!

No to poszłyśmy tam, daleko, ale poszłyśmy! i racja tam lepiej było!
pojechałyśmy 50 km za Santiego,
następnie do Ourense, i 50 km za Ourense...
Zostałyśmy wysadzone w jasnej pupie..

mało aut... ale...
konkretnie - 4 samochód jedzie z Panem kierowcą Enrice strasznie niewyraźnie mówiącym - do samej Sewilli :D

Przystanek - miny mówią same za siebie
Natalia, Paula i ja

Dojechałyśmy, bez problemu znalazłyśmy mieszkanie Pauli koleżanki, która to mieszka nad samą Ferią (widok z okna), nie ma jej akurat w Sevilli więc jej pokój był do naszej dyspozycji!
wypindrzyłyśmy się i... poszłyśmy ;)

wesołe miasteczko


w tle casety - czyli takie namioty jak na targach, a w nich flamenco i wino - całe rodziny tańczą!


Paula chciała wejść na drzewo - Natalia jej pomogła ;)

Po przejściu całej ferii, wróciłyśmy do domu po winko... ja zaległa - jako babcia ;) a dziewczyny poszły dalej w tany!

Sobota z rana (czyt. 17 ;)
poszłyśmy zobaczyć ferię za dnia! Pięknie i tak kolorowooooooo!


brama wejściowa - 200 lampek ;)

Spacer - zwiedzanie miasta

bliżej nam nie określony zabytek, ale ładny więc foto ;)

Plaza España - Paula bardzo wczuła się w rytm flamenco ;)



A wieczorkiem, poszłyśmy spotkać się z naszą Santiagowską Agatką, która to siedziała w Sevilli od początku Ferii - a nawet i wcześniej - 10 dni!


ukrywam się!

I znowu noc zleciała... tzn ja się zgubiłam, i jak już dotarłam do domu (bo Sevilla nie jest tak mała jak Santiago) to zasiadłam na schodach i czekałam aż dziewczyny się pojawią - zajęło im to jakieś 2 godziny...

Niedziela:
Znowu spałyśmy długooooooo...
Ja jak już wstałam, martwiąc się o moją kuzynkę Dorotę, (co to z USA 26.04 do Madrytu przyleciała aby przejechać Hiszpanię w 3 tygodnie na rowerze) skorzystałam z komputera co to leżała sobie w salonie...
Znowu się wyszykowałyśmy, dziewczyny też posprawdzały pocztę i takie tam...
i poszłyśmy na spotkanie z Anne, francuską, która mieszka w Sevilli, a poznałam ją w Valencji na Las Fallas.
Dzwoni telefon do Pauli - współlokatorka mieszkania w którym się zatrzymałyśmy - łaaaaaaaa używałyście mojego komputera, bez pytania to strasznie niegrzeczne - pogadamy jak wrócicie...

No i się zaczęło... przez 2 godziny ustalałyśmy wersję wspólną zeznań - prawdziwą!!!
wymyślałyśmy co nam może zrobić, itp... wpadamy do domu (ociągałyśmy się strasznie)... a ona mówi: nie chcę słuchać Waszych wyjaśnień - proszę opuścić moje mieszkanie
Tak więc spakowałyśmy się i out!

Przygarnęli nas znajomi Agaty, więc zamiast oglądać zakończenie Ferii, to 3 godziny maszerowałyśmy do nich na drugi koniec miasta!

Jak już doszłyśmy, zgarnęłyśmy bluzy i do parku na winko ;)
siedzieliśmy chyba ze 3 godziny grając w Sabotaż - śmieszna gra... ale ja trochę zmarzłam w sukience bez rajstop....

po powrocie do domu, wszyscy poszli spać, a my stwierdziłyśmy, że bez sensu na 1,5h, więc serial sobie włączyłyśmy, tyle, że dziewczyny zasnęły a ja nie, zrobiłam kanapki, spakowałam się, wymyłam... i je obudziłam!

Po 8 byłyśmy już na wylotówce... tym razem nie było to 11 godzin... ale 16...
jechałyśmy kawałeczkami, a najbardziej podobała mi się 60 letnia babcia, która to właśnie z Ferii wracała z tańców swoim nowym samochodem (miesiąc i już 3000 km na liczniku :) - taka mogę być na starość :DDDDDD

Na koniec laski się zestresowały i Paula mówi... licho... a ja spoko = mamy jeszcze 1,5 h (do 21.30 - do zachodu słońca), ona na to: a co o 21.30? ja: będziemy w samochodzie wiozącym nas do Santiago!

godzina 20 coś tam... wysadza nas Babcia w ciemnej pupie - tzn na autostradzie którą jeżdżą tylko same TiRy prawie - a że my 3 to nas nie zabierają, za to policja nas zabiera :D
i wysadza na krajowe - bo na autostradzie zakaz...
Na krajowej - NIC A NIC... ale tak po pare kilometrów, aż wreszcie docieramy do stacji benzynowej koło autostrady... 21.00... nic...

przechodzimy na drugą str autostrady - na inną stację - nic... 21.10 machamy pany z osobowego kartką z napisem Galicja - on kiwa głową, że tak... biegniemy za nim...
A NIE MÓWIŁAM!!!!

21.25 siedzimy w Samochodzie wiozącym nas prosto do Santiago ;)
23.57 byłam w domku z lekkim bólem gardła... a tam już po północy czekała na mnie przesyłka-prezent od mamuśki - z pięknymi życzeniami urodzinowymi :*

Dziękuję za milusią wyprawę :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz