środa, 30 września 2009

las playas z zaskoczenia!

Ok 11 w niedzielę obudziło mnie pięknie przygrzewające słońce prosto mi w twarz.. wstałam więc i wyszykowałam się na spotkanie z Olgą.

Bardzo sympatyczna dziewczyna, i biedna naprawdę ma problem ze znalezieniem mieszkania. Dlaczego? Powodów jest kilka:
1. jest już bardzo późno na szukanie - wszystkie najlepsze są już dawno wynajęte...
2. będzie tu tylko na pół roku... a tu chcą ludzie tylko na rok wynajmować mieszkania czy pokoje...
3. Jej chłopak Kuba, praktycznie cały czas tu będzie - a pokój dla pary... to już w ogóle wyczyn wynająć!!

Zaczęłyśmy więc chodzić po mieście i zbierać nr te... zahaczyłyśmy o Hanię, bo może nadal ma jakieś numery.. ale Hani nie było - od 2 dni zapadłą się z Jurkiem pod ziemię...
Poszłyśmy więc coś zjeść do mojego ulubionego tapasowego baru Agarimo, bo padałam z głodu, a następnie na dalsze szukanie. Udałyśmy się w kierunku campus norte (czyli tam gdzie i ja i Olga będziemy miały zajęcia), aby tam poszukać jakichś ogłoszeń na słupach... Po drodze spotkałyśmy Maćka... i tak z pół godziny nam na plotkach zleciało jak nie więcej - stojąc na ulicy.
W między czasie przeszedł koło nas jego znajomy z kierunku - Paweł z Gdańska, który to szedł po kolegę... Kiedy to Paweł wyszedł z kolegą, a właściwie z 2, zapytali się na czy nie mamy ochoty jechać z nimi na plażę (a 5 min wcześniej Maciek mówił o tym jak bardzo by chciał pojechać dziś na plażę, ale nie może, bo ma dużo rzeczy do zrobienia - biedak :(), zaś ja z Olgą... długo się nie zastanawiałyśmy i pojechałyśmy!!!

Po drodze zajechaliśmy do mnie do domu po rzeczy (również wzięłam dla Olgi) i w drogę! Jadąc krętą bardzo szosą, nie czułyśmy się najlepiej z Olgą, ale dałyśmy radę! A plaża na którą dojechaliśmy.. to raj dla surfingowców - fale.. genialne!! Gdybym tylko miała piankę - to nawet moje przeziębienie by mnie nie powstrzymało od spróbowania mojego jednego z wymarzonych sportów - ale niestety bez pianki - woda jest jak dopiero co roztopiony lód... Więc pozostało mi tylko patrzeć.. ale przygotowuję się psychicznie, że kiedyś trzeba będzie wskoczyć na deskę :D

z Olgą się rozgrzewamy... :D

A w ogóle - to pojechałam tam z całkowicie obcymi mi ludźmi :DD i jakoś mnie to nie dziwi! Olgę poznałam 2 godziny wcześniej, z Pawłem łączy mnie tylko to, że oboje jesteśmy z Gdańska, Fabio - kierowca i jego kolega są portugalczykami i byli razem z Pawłem w grupie na kursie językowym.
Poza tym na miejscu był drugi samochód z 2 włochami (Erasmusami z zeszłego roku) i parą angielsko-francuską. Przynajmniej trzeba było dużo po hiszpańsku gadać :)))))

nasz samochód po prawej, a po lewej auto Włochów i pary.

Na pierwszej plaży nie posiedzieliśmy jakieś 2 godzinki, Olga z Pawłem pobawili się w hardkorów i się wykąpali, a ja poczytałam książkę.

Olga z Pawłem zaszaleli... masakra!

Następnie postanowiliśmy zmienić plażę na jakąś bardziej malowniczą, dziką i z lepszymi falami! Miała być blisko... ale jechaliśmy jakąś godzinę na nią :D co więcej zdarzyło się tak, że skończyła się droga w pewnym momencie (aczkolwiek na GPSie była :P)

koniec drogi...

Ale jak już dojechaliśmy... cóż... WARTO BYŁO - kolejny raj... ja już nie mogę pisać Raj - bo to następny z kolei!!!!
Tym razem plaża, tylko z surfingowcami, bez sklepów, bez cywilizacji!
Trochę zmarzłam, bo wiatr był odpowiedni dla deskarzy, ale nie dla plażowiczów, więc Paweł wpadł na pomysł, że możemy wspiąć się na mało górkę koło plaży - pomysł genialny!!!


Tak też zrobiliśmy - sami polacy, bo tylko my nie wymiękamy :D

Widok z góry powalił!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



Na szczycie wiało strasznie - ale uroku nic nie zabiło!


A na górze dodatkowo czekał nas zachód słońca w ocean....

bez komentarza!

Wyzwaniem było... zejście z góry :DDD akcje były niemożliwe!! Ale dla nas nie ma rzeczy niemożliwych!!!!!!

Olga...

Paweł...


Daliśmy radę i po drodze zahaczyliśmy jeszcze o słodkie, ciepłe jezioro koło oceanu :)
Posiedzieliśmy jeszcze trochę po ciemku na plaży, pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się i niestety trzeba było wracać!

Paweł zaprosił nas na pastę razem z włochami i portugalczykami... Więc mycie i ubranie czegoś ciepłego i do Pawła - jako polki... oczywiście byłyśmy pierwsze, mimo, że spóźnione :D
No, a że Włosi odpowiedzialni za przygotowanie makarony nie przyszli... Ja zrobiłam spaggetti z Napoli z Knorr z paczki :D plus tuńczyk i oliwki - wszyscy mówili, że smakowało, ale ile w tym prawdy, skoro sos był z paczki...
O 3 już smacznie spałam, po dniu całkowicie niezaplanowanym, ale całkowicie udanym!!!!!

wtorek, 29 września 2009

dzień jak codzień, ale każdy inny!

Jak to ja.. za długo w miejscu jednym nie usiedzę - wiec wstałam o tej 13 z łóżka, poodpisywałam na maile,, na które już dawno powinnam odpisać, wystawiłam referencje na couchsurfingu, odpisałam na maila który zaczął się mniej więcej tak - Fajnego bloga piszesz... To miłe czytać coś takiego, nawet od obcych osób (pozdrowienia Aniu dla Ciebie z Santaigo :))
Tak ten mail był od Ani, kóra jedzie na wymianę do A Coruńa i miałą do mnie kilka pytań, a mojego bloga znalazła przez google :)
Czuję się coraz mnie anonimowa.... :D

No i tak jakoś na wszystkim i na niczym dzień zleciał! A na 21.10 umówiłam się z Maćkiem na coś ala pokaz tańca akrobatycznego (jak w cyrku), ale w informatorze zapomnieli dodać, że bilet kosztuje 7 euro.. więc przeszliśmy się na marne! Wróciliśmy więc do mnie i tam sobie wypiliśmy moscatela, a następnie po 22.30 poszliśmy do Julii - śmiesznie, bo mimo, że się trochę spóźniliśmy to i tak byliśmy pierwsi - co więcej Włosi pojawili się po ponad 1,5h... Co więcej... Julia teraz mieszka w takim mieszkaniu, co to je kiedyś dla Hani oglądaliśmy, ze wspaniałą kuchnią!!! (przy okazji pozdrawiam mamę Julii :D)

mała sesja Julii cudownym canonem ;)

by Julia

by Julia

Po party w kuchni poszliśmy na miasto, a ja dostałam takiego głoda razem z Almare, że jak się dorwaliśmy do baru kanapkowego, to aż byłam w stanie pomóc pani przygotowywać bocadillo dla mnie, byle tylko się pośpieszyła :)))


Później trochę potańczyliśmy, ale głowie ten wieczór kojarzy mi się z długimi rozmowami - najpierw z Maćkiem, później razem z Julią, Almar, a na koniec długo rozmawiałam z Attilio (przyjaciel Mikiego). Uwielbiam Erasmusa właśnie między innymi za to - za to że można w jakimś stopniu poznać inne punkty widzenia, jak również inne kultury Europy lub po prostu drugiego człowieka!

Aaaa zapomniałam napisać o moich 2 jutrzejszych spotkaniach z CS.
1. Napisała do mnie Niemka na couchsurfingu, że przyjechała do Santiago na wolontariat i trochę jej się nudzi i czy bym się z nią nie spotkała - spoko!
2. Napisał do mnie Kuba z Polski, że jego dziewczyna Olga jest w Santiago i biedna już opada z sił, bo nie może znaleźć mieszkania, i czym bym jej nie pomogła - spoko!

Tak więc na 12 w niedzielę umówiłam się z Olgą, a na 14 z Teresą z Niemiec.

poniedziałek, 28 września 2009

Delfiny - tak tak - to prawda!

Pobudka, szybkie pakowanie i biegiem na miejsce spotkania... Oczywiście wszyscy spóźnieni... więc zdążyłam wrócić znowu do domu, aby wziąć długie spodnie... bo sądziłam, że wieczorkiem będzie zimno, jak już wracać będziemy.

Doszliśmy do wypożyczalni, formalności, płatności i w drogę!!!
Pan z wypożyczalni powiedział, ze droga na Finisterre wybrzeżem zajmuje ok. godzinki... Dojechaliśmy po 3h :D

samochód nr 2.

nasz samochód

Finisterra - Przylądek Finisterre jest najbardziej na zachód wysuniętym punktem kontynentalnej Hiszpanii.

Oczywiście my nadal się oszukujemy, że byliśmy na najdalej wysuniętym na zachód miejscu Europy :)
Jak było?? Jak w raju!!

Na początku przystanek po drodze na podziwianie widoków i poobcowanie z naturą na jakiejś dzikiej plaży.. pięknie, cudownie, wspaniale dziko... Jejuuu muszę poszukać nowych przymiotników - synonimów w/w, bo te już mi się nudzą :P

Nie wyobrażam sobie już życia z daleka od wody, chociaż małe jeziorko, no a nie pogardzę morzem lub oceanem :)

Miki, Stefano x2, Angela z chłopakiem, ja, Gosia z Karolem, Falk i Attililo

Następny przystanek - supermarket - małe zakupy i...
A później...
Koniec świata!
Koniec świata należał do nas!
Usiedliśmy sobie na skałkach i staraliśmy się wypatrzyć Amerykę (ale bez szczególnych rezultatów :P)

Tak siedzieliśmy sobie wpatrzeni w głębię oceanu, w przynajmniej 35 stopniowym słoneczny, bezwietrznym upale... i tak ruszyć się nam nie chciało, jedynie perspektywa położenia się na plaży jakoś nas zmobilizowała do ruszenia się.

na końcu świata ;)

Jedziemy... a ja opowiadam: "wiecie, prawie 2 miesiące temu byłam tu z Romą, moją przyjaciółką, spędziłyśmy właśnie w tym parku (który właśnie mijaliśmy) naszą pierwszą noc w namiocie podczas naszej wyprawy... widok był kompletnie inny, zimno, mokro, chmury wszędzie, deszcz, burza, ale pod nami, tzn pod tym parkiem - stoppppppppppppppp... chłopacy - wracamy, przypomniało mi się, że tam jest piękna mała dzika plaża!

Wszyscy tacy jacyś niepewni byli, bo przecież plaży nie było widać... ale jak już doszliśmy... wszyscy zachwyceni byli... ale to był dopiero początek...

plaża przed naszym przyjściem

ta sama plaża kilka godzin później

Woda - dla odmiany zimna! super zimna! Więc skakałam i fikałam po świeżutkim piasku udając, że skaczę do wody :)


Później się rozłożyłam na skałach i zaczęłam czytać książkę.. następnie przyszedł czas na błogie lenistwo, czyli rozłożenie się na ręczniczku i pochłanianie wrześniowego słońca. (ps. nieźle się spiekłam - opalenizna jak lipcowa!)

No ale ile można leżeć... zaczęła się więc wiercić, moczyć nogi... i tak Gosia z Karolem zaczęli mnie namawiać na kąpiel... ja oczywiście jako, że ciepłolubna, to się zapierałam, że do tego lodowca to ja nie wejdę... ale Oni byli tak przekonujący... że zaczęłam się zastanawiać, przecież nigdy może się już nie powtórzyć możliwość kąpieli w oceanie, na końcu świata i to jeszcze na koniec września!

prawie w się wykąpałam...
Więc tak już prawie pupę miałam zanurzoną.. i tak sobie patrzę w dal.. i widzę jak ktoś się bawi dmuchanym delfinem... nieeeeeeeeeeeee
to za daleko na dmuchanego delfina!!!
ŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
Guyssssssssssssssssssss - delfinyyyyyyyyyyyyyyyy!! prawdziwe stado delfinów!! Wstawać, brać aparaty i podziwiać!!!

To było niesamowite!! niesamowite!!
Widziałam już kiedyś delfiny, ale nigdy z plaży w takiej odległości!!!
Cudownie przeżycie - bawiły się jak gdyby nigdy nic...
No i wiecie, jak tam się pluskały delfiny, to aż głupio mi było się nie wykąpać... z rozpędu jak wskoczyłam do wody... uuuu zimno, ale warto było!!
a oto dowody ;)

tak, tak to ja!

I jakoś od momentu delfinów, na plaży zaczęli pojawiać się ludzie, i tak nasza dzika plaża przestała być już taka dzika, ale za to chłopacy się ucieszyli, bo mogli sobie pograć w nogę!

Włosi vs Hiszpanie ;)

Ja, Angela+, Stefano x2, Falk, Gosia z Karolem, Michele, Attilio

A ja się zdrzemnęłam, tzn. sama nie wiem, wydaje mi się, że cały czas słyszałam głosy, ale.. może właśnie mi się tylko wydawało!

Zwinęliśmy się z plaży coś ok 17-18, ponieważ musieliśmy (chcieliśmy) być w Santiago o (w mirę) normalnej porze, aby móc się przygotować na fieste - z okazji urodzin Almara! Po drodze kupiliśmy mu jego ulubiony napój - a mianowicie wódkę (niestety nie polską) i do domu. (ps. Almar jedzie na wymianę do Gdańska, jak już wspominałam nie raz, z tego powodu uczy się polskiego i zasmakowała w wódce)

Przed 24 przyszli do mnie Gosia z Karolem i zrobiliśmy sobie beforka u mnie, a następnie nasz ulubiony plac pod katedrą - Plaza de Quintana.
Tam poznałam kilku Hiszpanów i jak się rozgadałam... Sama nie wiem o czym gadałam, ale jak stara hiszpanka nawijałam!!

z 2 hiszpanów

urodzinowy Almar

Poza tym miałam spięcie z Mikim przez internet.. no cóż nasze osobowości są bardzo różne i tyle... a szkoda, bo na początku sądziłam, że świetnie się rozumiemy... Może swoje w dogadaniu się robi bariera językowa.. nie wiadomo.. Nie wiem!

A z rana... nie miałam siły pojechać do pracy na 9... (i tu wcale nei chodzi o problemy dnia zespołu dnia poprzedniego), pojechałam więc na 11.30... ale już 13.30 z powrotem leżałam w swoim łóżku.. Gardło mnie bolało, głowa mi pękała, całe ciało wydawało mi się ciężkie - krótko mówiąc - się rozchorowałam!
Spałam do 19, obudziłam się na trochę - pomęczyłam internet i dalej spać i tak zleciało do 12 dnia następnego!!! Ale sobota była już lepsza!

czwartek, 24 września 2009

Papierkowa robota.

W poniedziałek poszłam do ORE (tutejszego biura wymiany zagranicznej), zapytać się, gdzie mogę wynająć rower za darmo od univ, oczywiście wysłali mnie w inne miejsce! Następnie poszłam do biblioteki odebrać moja kartę biblioteczną, spotkałam się z Maćkiem i poszłam załatwić to, na czym mi najbardziej zależało - kartę studencką i konto w banku. Pani w banku na dzień dobry prosi o zdjęcie, którego oczywiście nei miałam, więc sprawa dnia - niezałatwiona!

Poszłam więc z Maćkiem do tego miejsca od rowerów.. a tam dobra wiadomość - można je wynająć od grudnia... super...

Praca.. zlatuje szybko, zajęcia są inne niż w wakacje, i jakoś tak mniej męczące...

a wieczorkiem zostałam w domu, i zrobiłam coś za co się zabierałam do 3 miesięcy - przemeblowanie!!!
Miało przyjść kilka osób na film do mnie, ale w rezultacie nikt sie nie pojawił, a ja mogła w spokoju i w nowym przemeblowanym pokoju oddać się 'How I met your mother"
No i niestety... jakoś tak się chora poczułam... gardełko zaatakowałam więc amolem!

Wtorek - podejście nr 2 do banku, oczywiście trochę za późno wyszłam z domu więc nie zdążyłam na autobus na 11 do pracy...

W banku - pani mówi: ładne zdjęcie, ale nie może być czarno - białe... grrryyy nie mam innego i nie widzę różnicy - więc powiedziałam, że ja chcę to i już. Pani powiedziała, że zadzwoni do mnie i powie, czy takie jest ok czy nie, bo musi zapytać 'góry' - nie dzwoni, więc chyba jest ok :D

jako, że już byłam spóźniona na autobus to poszłam sobie do biblioteki na skype, i pogadałam z Romą :) za którą tęsknię, a która ma sie bardzo dobrze!!!
Bardzo jej się podoba na Słowenii, ma motylki w brzuszku (pewnie mnie zabije za rozsiewanie plotek - ale co mi tam :P) i bardzo jest zadowolona i szczęśliwa!

W pracy... jak to w pracy :)
a po pracy zaszłam na Plaza Roja - taki plac bardzo blisko mojego domu, bo akurat był tam happening promujący rowery miejskie. Oczywiście niewiele myśląc wyrobiłam sobie kartę na rower za całe 10 euro na rok.
Polega to na tym, że w całym Santiago jest kilka (ok. 7) stanowisk z rowerami miejskimi, podchodzi się do takiego stanowiska, przykłada tą kartę i odbezpiecza blokadę i bierze rower. Czas jazdy to 1 godzina, wtedy trzeba rower odstawić na stanowisko - nie koniecznie to samo z którego się wzięło i 20 min odczekać i znowu można rower wziąć sobie na godzinkę. Fajne co?? tylko mało tych stanowisk! Ale w razie co jest! no i już nie muszę się martwic tym jak wtargać rower na 4 piętro :D

Po rowerowej akcji szybciutko na basem. Ja, Maciek, Stefano, Stefano "nowy", Gosia i Karol. Miki poszedł z nami tylko zobaczyć gdzie to jest, Attilio został chory w domu... a po drodze spotkaliśmy Almara!

Na basenie poszalałam - 50 długości w tym 4 sprinty zrobiłam.
A w domu... czekając na ludków, którzy na film mieli przyjść poszłam do sąsiada... do sąsiada spod 5b, dlaczego?? Bo jak wyskakiwały mi sieci bezprzewodowe u mnie w pokoju, to najsilniejsza się nazywała WLAN-5B - trudno się domyślić, że chodzi o mieszkanie 5B co?? byłam tam już kilka razy, ale nigdy nikogo nie było... a wczoraj byli, i powiedzieli, że muszą się zastanowić, czy dadzą mi hasło... ale za 5 min juz byli u mnie i mam teraz szybki internet w CAŁYM pokoju, a nie tylko na łóżku czy oknie!!! o!!
I na razie za darmo, do końca września. Zobaczymy czy mi odpowiada i czy im nie przeszkadza... a w październiku pogadamy o cenie!
Fajnie jest korzystać z domu ze skype :DDD

A o 23.30 przyszli do mnie Maciek, Gosia, Karol, Miki i Stefano nowy na film, i w sumie nawet nie wiem co wybrali, bo dość długo wybierali... Film był nudny i wszyscy pozasypiali - więc w połowie wyłączyliśmy i ja z Mikim i Maćkiem poszłam gdzieś, a reszta do domu się zmyła. Fajnie było - a to dlatego, że...
hmm... nie wiem jak to wyjaśnić... ale po tak krótkim czasie mogę już powiedzieć, że są oni moimi przyjaciółmi... wiem, że to za wiele, bo za krótko się znamy i za mało o sobie wiemy... ale to się czuję, wiem, że mogę im zaufać, że świetnie się rozumiemy, że martwimy się o siebie wzajemnie... po roku - wiem! z dużą pewnością, że będę mogła ich nazwać moimi przyjaciółmi!
Myślę, że jeszcze dobry kontakt będę miała z Attilio i Stefano! No i Almara, ale on to wyjeżdża w lutym... do Gdańska :D
Poza tym oczywiście, są jeszcze dziewczyny :)))
Hania - moja prawie siostra bliźniaczka (23.04.86), Gosia, Angela (która jest w połowie amerykanką i w połowie włoszką i powiedziała mi że super mówię po angielsku :DDDD) Julia (chociaż ona się tak super mocno z nami nie trzyma)
Właśnie... wczoraj rozmawiałam z Gosią na ten temat - obie jesteśmy pod wrażeniem, że tak się szybko zgraliśmy i tak bardzo się lubimy... i tylko zastanawiamy się czy jak się zaczną zajęcia, nasze więzi sie utrzymają!

Tak więc poza tym, że to miasto jest genialnie i cudowne, są tu też wspaniali ludzie!! i za to wszystko dziękuję! nie wiem komu, ale dziękuję!

a dziś... zaspałam do pracy tym razem nie obudziłam się o 8.50... tylko o 9.04 - ale to i dobrze, bo... wypełniłam ankietę poerasmusową z praktyk przez internet, o czym zapomniałam, a bez czego moja mam nie mogłaby dziś w Gdańsku podpisać umowy na studia, posprzątałam - bo po filmie był mały bałaganik, a czysto musi być, bo... dziś o 16 przychodzi pan wymienić mi okna, żeby głośno u mnie w moim cudownym pokoiku nie było! i o 11 pojechałam do pracy - i cały czas w wolnych chwilach uzupełniam bloga! a zaraz do domu zobaczymy jak tam okna...

przemeblowany pokoik z nowymi oknami

Okna plastikowe - wymienione - tzn stare zostały więc teram mam podwójne okna!

Na 21 poszliśmy do teratru, tym razme większą grupą - Frida.. po gallego.. w sumie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało - w porównaniu z ostatnią sztuką!

Teraz czas spać bo jutro dla odmiany na 9 trzeba wstać - tyle, że jutro robię sobie wolne i wynajmujemy 2 samochody i jedziemy o 8.45 na Finisterre :DDDD

środa, 23 września 2009

Ciąg dalszy :D

No więc - autobus w sobotę wreszcie przyjechał - cały dojazd do klubu golfowego w którym mam zajęcia z tenisa zajął mi zaledwie 2,5 godziny... a wracałam 20 minut, więc to nie jest daleko, ale autobusy mi się z lekka nie zgrały... Nieważne!

Dojechałam i co?? Padał deszcz... bosko!
Więc zamiast grać w tenisa, skorzystałam z darmowego szybkiego internetu, zadzwoniłam do brata, bratowej i mamy przez skype, popisałam trochę i tak jakoś czas zleciał... w rezultacie miałam 1 lekcję z 1 dziewczynką o 13.00, a później mogłam zostać na obiad, poczekać 2 h i pograć godzinkę... więc wróciłam do domu z kobietą z klubu i o 14.30 byłam już w domku.
A po drodze dowiedziałam sie po raz milionowy, że świetnie mówię po hiszpańsku - co mnie bardzo podnosi na duchu, w szczególności, że wiem ile mi brakuję - co dobrze prognozuje na przyszłość - że będę mega wymiatać po hiszpańsku jak się skończy mój Erasmus! Nie położyłam się, ale czułam się fatalnie - kompletny brak cukru w organizmie, więc szybko zjadłam i zrobiło mi się lepiej!

Powalczyłam trochę z moim wolnym internetem i na 17 umówiłam się z Hanią i Maćkiem na 'wycieczkę' do galerii handlowej. Poszliśmy z lekka na około.. i w ogóle jakiś taki wolny dzień to był dla nas.. Slow motion...

Doszliśmy i zaczęło się szukanie mojego sklepu, w którym to zostawiłam plecak do reklamacji... przeszliśmy 2 razy i nic.. nie ma... więc zrezygnowani usiedliśmy pod parasolkami makdonalda i co?? i nagle patrzę, a przede mną mój sklep...
ehhh...

Po tym poszliśmy na halę, zrobić zakupy ogólne, Maciek kupił sobie lampkę, ja zeszyty - jak tu bida z nędzą jeśli chodzi o zeszyty... można by tu niezły interes na tym zbić (ps. wszelkie prawa zastrzeżone :P)... i kupiłam jeszcze... pompkę do materaca :DDD teraz możecie mnie odwiedzać - spać gdzie będzie!!!!

no i tak powoliii powloliii slow motion.. wróciliśmy i... chwila odpoczynku i poszliśmy ‘na piwko”... 1 piwko... ale dla mnie skończyło się to jedno piwko o 8.30 rano :D


ze Stefano obraziliśmy się na jakąś piosenkę :D

z moim ulubionym dusicielem...

Miki, Maciek i Stefano - moje bratnie dusze!

Najpierw naprawdę poszliśmy na pogaduchy, ale było nas ze 12 osób znowu jak nei więcej... Hania wymiękła, więc jako, że byliśmy blisko, to z Mikim poszłam po nią, ale nie dała sie namówić... później zmieniliśmy miejsce i wtedy Maciek z wymiękł, a po kolejnej zmianie Gosia ze swoim chłopakiem Karolem... i Attilio (najlepszy przyjaciel Mikiego)... no i tak sie porobiło, że zostałam sama jako polka! ale za to Irlandczycy do nas dołączyli, więc tak czy siak byliśmy dużą grupą!

No więc na koniec zlądowaliśmy w disco... i co chwilę się śmialiśmy z muzyki.. jak tak dalej pójdzie jeszcze ją polubimy :D Ale dziwna (tzn dla polaków) jest kwestia taka, że dotarliśmy tam o 3.00 i byliśmy jedyni! o 4.30 był megaaaa tłum, a o 7 koniec!
Jako, że dyskoteka jest na mojej ulicy, to nie miałam daleko do domu... ale zleciało z pół godzinki zanim dotarłam do domu ;)
Ale w domu... jakoś tak spać mi się nie chciało, więc obejrzałam siebie 2 odcinki "how I met your mother" taki serial, który dostałam od Włochów i w który bardzo się wciągnęłam!

Obudziłam się o 13.30 i cały czas się jakoś tak wierciłam po domu.. i czas do wieczora zleciał...

a wieczorem spokojne wyjście - tym razem tylko do 2 :) wiem, że to brzmi dziwnie - ale to naprawdę jest TYLKO do 2. jak na hiszpańskie warunki.

Jejjuu męczy mnie pisanie takiego sprawozdania... muszę pisać częściej!
Więc na razie zakończę, a reszta wieczorkiem!

PS.
cały czas jestem pod spokoju i wyluzowania tego narodu, wiadomo, jestem w mały mieście, ale jakoś wszystko takie bardziej przyjazne niż w Polsce. Np. jadę do pracy czasem miejskim autobusem, zawsze ta sama pani kierowca, zawsze powie dzień dobry, jak wychodzę z autobusu to mówi do widzenia i miłego dnia, a kiedyś jak nei miałam drobnych to nie musiałam płacić za autobus, zapłaciłam następnym razem! A w Polsce... kierowca by mi zamknął drzwi przed nosem i tyle bym miała z miłego dnia!

PS 2.
23.09.2009 - jestem oficjalnie studentką Erasmusa na Uniwersytecie w Santiago de Compostela, właśnie zadzwoniła moja mama, że załatwiła wszytskie formalności w Gdańsku. Ja tu na miejscu wszystko załatwiłam, więc mam już spokój! Aczkolwiek łatwo nei było, choć i tak dziwi mnie, że poszło wszytsko bez problemów!

a to jakieś starsze zdjęcie z Hanią, Stefano i Almarem :)

Nagana!

Dostałam wczoraj upomnienie od Krzyśka, że za mało piszę i że mam pisać więcej!

Więc staram się jak mogę i jak tylko mam czas, a że z czasem słabo - aczkolwiek lepiej niż było, kiedy to na kurs jeszcze chodziłam... więc postaram się pisać częściej, ale... nie chcę zanudzać!

No więc w sobotę zapomniałam napisać, że w czwartek byłam z Maćkiem i jego wspólokatorkami w teatrze! Super sztuka!! Mimo, że po części była w gallego (język urzędowy Galicji), to i tak dużo zrozumieliśmy, a najlepsze były momenty, jak pojawiały się jakieś zwroty z kursu - cieszyliśmy się wtedy jak dzieciaki :D

Sztuka była bardzo fajna, inna niż wszystkie dotychczasowe jakie widziałam w polskim teatrze, dużo tańca i zabawy ze światłem i cieniem... Można by rzec polecam.. ale i tak nic Wam to nie da :P


Więc.. sytuacja wygląda tak... że obiecałam, że napiszę, ale... nie mam czasu więc dziś wieczorkiem wkleję ciąg dalszy :) a tymczasem... szykuję się do pracy, do której tym razem zaspałam :D

sobota, 19 września 2009

Egazminowo.

Wczoraj jak wróciłam z pracy miałam mega ochotę napisać coś na blogu... w ogóle na wszytko miałam mega ochotę - chciałam robić co mi w ręce wpadnie! Byłam full of enegry.. ale niestety zasiadłam do komputera... i dupa! i nic prawie nie zrobiłam! Tzn. pogadałam z moją kuzynką na facebooku, następnie z kolegą z Hiszpanii (może przyjedzie mnie odwiedzić), a później zadzwoniła moja mama.. i jak to z internetem (moim wolnym do tego) czas strasznie szybko zleciał!
Poszłam na zajęcia, moje ostatnie!! :)

Tak więc od początku:
W czwartek z lekka mi się zaspało więc u Mikiego zlądowałam dopiero o 9.30 a nie o 9.00, ale to i tak dobry wynik. Myślałam, że się pouczymy z naszej wspólnej książki prze jakieś 2 godzinki i pójdę do domu sama się uczyć... ale zleciało nam tyle... że do domu to poszłam przed samymi zajęciami tylko komputer zostawić... i i tak za dużo to się nie nauczyłam... tzn. dużo - ale przez (w sumie) 8 dni przerobiliśmy prawie całą książkę i nie dał się tego nauczyć, czasu i możliwości wystarczyło tylko na powtórzenie! Poszliśmy na egzamin - i... i był bardzo prosty.. oczywiści były rzeczy których nie wiedziałam, ale kiedyś się ich nauczę :P, ale ogólnie było łatwo... tyle, że gdyby to nie był test ABCD... to obawiam się, że bym nie zaliczyła... nie dałabym rady sama wpisywać odpowiedzi....

Anyway... tak właśnie - mieszają mi się już kompletnie języki, rozmawiam z kimś i muszę się nieźle nagłowić jakiego języka powinnam użyć. Zdarza się też tak, że w jednym zdaniu użyję 3 języków - aż strach się bać co to będzie jak zacznę się uczyć włoskiego... miks totalny... no już norma, że mówię coś po np. hiszpańsku i wstawiam angielskie słowo, abo Miki się mnie pyta o znaczenie jakiegoś słówka z hiszpańskiego, a ja mu zaczynam wyjaśniać po polsku, albo z Maćkiem zamiast po polsku, to często po angielsku albo po hiszpańsku gadamy....


No więc wyniki dostaliśmy w piątek - z naszej "wspaniałej trójki" (Maciek ja i Miki) ja wypadłam najgorzej, ale i tak super - biorąc pod uwagę moje gramatyczne zdolności (czyt. ich braki) więc Maciek, który się ciągle nudził na zajęciach, bo już wszystko kiedyś przerabiał miał 47/50, Miki (italioano, dla którego wszystko - prawie wszystko jest podobne, lub takie samo jak w jego języku) miał 46/50, a ja biedna gaduła z polski, która tylko gada po hiszpańsku i w sumie nie wie dlaczego, bo pojęcia o gramatyce nie ma lub ewentualnie ma, ale znikome... miała "tylko" 42/50 - więc ogólnie super! poza tym z słuchania miałam 10/10, z pisania 11.5/12 (tu był mały oszust, bo moja współlokatorka mi sprawdziła moje opowiadanie :D zanim je oddałam!) no a z mówienia to nie wiem, bo jeszcze nie wszyscy zdali... więc ogólnie jestem na poziomie piątym od października :D razem z Maćkiem będziemy się pilnie uczyć :), bo Miki stwierdził, że mu wystarczy to czego się nauczył przez te 10 dni... i ma rację - bo gada jak ja po roku nauki - italiano!

Tak więc - od poniedziałku mam “wolne” od zajęć - ale do pracy będę musiała chodzić na cały dzień a, nie tylko na połowę :D

Poza tym wczoraj miałam taką niesamowicie wielką potrzebę mówienia w różnych językach świata, że jakby tylko istniała taka możliwość, to bym się wszystkich nauczyła :D

A teraz... teraz to ja właśnie siedzę na przystanku i czekam na autobus... i zamarzam... bo jadę na tenisa. A korty są jakieś 30 km za Santiago!
Tak zamarzam, bo jak tydzień temu było 35 stopni, tak dziś jest może 15... i do tego wieje wiatr!

Tak... wczoraj po egzaminie zrobiliśmy sobie “uroczystą” kolację u Maćka, było... jakieś... chyba 12 osób - o ile nikogo nie ominęłam! każdy coś przygotował i było superowo!, aczkolwiek... ja zaległam i nigdzie później nie poszłam... więc o 7.30 się obudziłam, poszłam do domu przebrać i oto jestem na przystanku... ale chyba zaraz się zmywam, bo autobus nie jedzie - a ja przymarzam!


polish-italian team + Almar i Alicia

Jeszcze jedno - od momentu kiedy tu przyjechałam, cały czas boli mnie brzuś... norma, już się przyzwyczaiłam, ale.. 2 tygodnie temu jak mnie dopadła “zemsta faraona - Santiago” tak trzymała ostro przez tydzień, do końca nie odpuściła do teraz... nie wiem o co chodzi, bo żywię się... można rzec normalnie! Mam nadzieję, że mój żołądek przeżyje ten rok i niedługo zacznie funkcjonować normalnie!

Aaa jeszcze jedno - wczoraj pobiłam swój rekord szybkości - jako, że po egzaminie poszliśmy to uczcić - to w domu zlądowałam o nie wiem której (ale nie było późno - tzn wcześnie rano :P) chyba coś ok 3... ale nie wiem... to przez to nie usłyszałam budzika i obudził mnie sms od mamy o godzinie 8.50... a o 8.55 mam autobus do colegio... na szczęście - zawsze czeka do 9.00... więc się spięłam i uwaga: o 8.58 siedziałam już w autobusie - 8 min od obudzenia do jazdy do pracy - i wcale nie poszłam w piżamie :D niezła jestem co?? ;>


a i załączam zdjęcie z zeszłotygodniowej wyprawy na plażę - jak to ktoś skomentował - ja śpię na glonojada, a Stefano na kosz na śmieci :DDD