niedziela, 26 września 2010

magda, agata i barcelona...

magda, agata i barcelona!



2 pluzy tego lotu to:
nie srajaner - tylko vueling - polecam!
barcelona... mały przystanek w moim ulubiony mieście przed powrotem do rzeczywistości..


Dobrze, że przyleciała Agata i że poleciałyśmy jeszcze na 4 dni do BCN... nie było takiego drastycznego powrotu!


Na lotnisku w BCN czekała już na nas Marti jupiiiiiiiiiiiii, ale się stęskniłam za nią!
Martowa energia jest jedną z najbardziej lubianych przeze mnie, zawsze ale to zawsze jest pozytywna! :*


Marta mieszka w centrum, więc nie musiałyśmy daleko jechać... ja po przyjściu do domu poszłam w drzemkę - po nie przespanej nocy i tak nieźle się trzymałam! Dziewczyny zaś poszły na spacer! Jak wróciły to zrobiły pyszną carbonarę i poszłyśmy już wszystkie razem na spacerowe zwiedzanie!


Zahaczyłyśmy o Boqueria - czyli taki market owocowo, warzywno, mięsno rybny, na którym mają pyszneeeeee koktajle!

ludzie przychodzą i odchodzą, ale prawdziwi przyjaciele... nawet jeśli odejdą to i tak na zawsze w sercu pozostaną...
taaa na przemyślenia mnie wzięło... ale tak to już jest jak się zdobywa tylu przyjaciół przez rok (co w normalnych warunkach rzeczywistości jest raczej niemożliwe...



 w porcie siedząc spokojnie i wczuwając się w nieturystyczny rytm miasta...



no ale turystyczne foty też muszą być :P
to właśnie kolumna Kolumba była Agaty pierwszym prawdziwie turystycznym przystankiem w BCN.


 Marta z Agatką 


Spacery bocznymi uliczkami z dala od szumu turystów to jest to co magda lubi najbardziej, tym bardziej z Martą rodowitą Katalonką, 'przewodniczką' po codziennej Barcelonie!


W domku... poszłyśmy spać, a Marti się pakowała, bo z rana leciała odwiedzić naszych włoskich erasmusów (żałowałam trochę, że nie mogła z nią polecieć...)
obudziła mnie po 6, pożegnała się... i już jej od tej pory nie widziałam! ale cóż... taka kolej rzeczy... muszę ją teraz na jej Erasmusie odwiedzić :D


Ja zaś z Agatką poszłyśmy się poturystować!
W tym sklepie sprzedają bardzo drogie torby... zapytałam dlaczego są takie drogie... a Pani na to, że robione w kraju a nie w Chinach :D
poza tym są ręcznie robione z... ze starych bilbordów i reklam - naprawdę genialne... ale nie było mnie stać... noszę się teraz z zamiarem zrobienia takiej sama! ;)




Wieczorkiem poszłyśmy na fontannowy pokaz z muzyką - to lubię - szkoda tylko, że ludziów jak mrówków... widocznie nie tylko ja to lubię ;)




Po fontannach dotarłyśmy do Parku Guell... co tam, że był już zamknięty :D ale i tak dla samego widoku (którego to Agatka nie widziała, bo się bała) było warto!
kocham to miejsce, szczególnie nocą!








całe miasto (i to jakie!) u moich (i tylko moich) stóp!

Nadszedł czas wrócić do domu... dotarłyśmy do stacji metra, a Pan mówi, że właśnie zamykają yyy i co teraz... no teraz to trzeba było z buta przez pół Barcelony przejść!

Tak, powrót do domu zajął nam 3 godziny :D
Fakt - nie śpieszyłyśmy się, po drodze zahaczając o Sagradę Familię i jedzonko (suchą bagietkę :))


Wpadłyśmy do domu i... padłyśmy...!
Z rana (w południe ;]) zwiedzania ciąg dalszy!

tym razem Montjuic - bo tak się ładni złożyło, że właśnie w tym terminie odbywały się w BCN Mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce - dobry timing mamy, ale niestety nie stać nas było na pooglądanie sportowych zmagań, więc tylko lekko poczułyśmy ten klimat i sobie poszłyśmy dalej!


znowu nie spełniłam swojego marzenia - czyli kąpieli w tym basenie, więc cóż... trzeba będzie tam wrócić :D

Uraczył mnie plakat reklamujący nowe prawo, a raczej zaraz w Barcelonie - a mianowicie nie można sikać! bo to karalne! i wreszcie!


Udałyśmy się jeszcze raz (tym razem za dnia) do Parku Guell, ale na szczęście jak już nie było za wiele osób!
A tam - jak zwykle pięknie!!!!!


 Agatka z rączką widmo :P

na cudownej ławce!

A wieczorkiem pojechałyśmy na plażę - kolejna cudowna sprawa w tym mieście! no może plaża do najpiękniejszych nie należy - ale jest i to ważne!
posiedziałyśmy trochę i z buta wróciłyśmy do domu (tym razem to był pół godzinny spacer, a nie 3h.)


Dorwałam śliczną vespę - tak tak - będę kiedyś taką mieć! teraz muszę chociaż zdjęciami wspierać moje marzenie :D


W domku zaś miałyśmy się tylko przebrać i iść z Eloim (kolegą Katalończykiem, z którym 2 lata temu pracowałam w l'Estartit) na imprezę, ale... Agata zasnęła... więc poszłam sama... ale najpierw musiała godzinę na nich poczekać... hiszpanie... hehee
było fajowo, ale... szybko się skończyło, a ja żeby uniknąć pożegnań... jak to mam w zwyczaju - uciekłam!


Z rana poszłyśmy na godzinkę na plażę i z lekkim opóźnienie wróciłyśmy do domu... co prawie skutkowało spóźnieniem się na samolot... bo jakoś nie wpadłam na pomysł, aby sprawdzić pociągi na lotnisko... ale ja jak to ja... zawsze mam szczęście i na czas się tam pojawiłyśmy!
Ulcia (koleżanka z Gdyni, co to na Erasmusie w A Coruni była) już na nas czekała.




Samolot z Gdańska przyleciał... wraz z moim byłym chłopakiem tak... świat jest mały, czasem aż za bardzo ;) 


Wsiadłyśmy do samolotu... i godzinkę sobie w nim posiedziałyśmy zanim odleciałyśmy... Agata od razu w kimę poszła (jak zwykle), ja z Ulą zaś plotkowałyśmy. Super się stało, że razem wracałyśmy, bo nie było czasu na smuty, no i wzajemnie się wspierałyśmy... Po ponad 3 godzinach lotu dotarłyśmy do Gdańska...


Do domku na obiad i na imprezę, co bym tak nagle w depresję posterasmusową nie wpadła ;)


tak... 31.07.2010 zakończyła się oficjalnie moja przygoda z hiszpańskim Erasmusem... ale... już ja coś wykombinuję, aby zrekompensować sobie 'straty'...


Dziękuję - było najlepiej na świecie! Cudowny rok, najwspanialszy... pozostaje mi teraz tylko wspominać i... czekać na jeszcze lepsze... czy to możliwe - czas pokaże, ale jak to w moim przypadku często bywa - nie ma rzeczy niemożliwych, a moje szczęście życiowe mam na dzieję mnie nie opuści i sprzyjać mi będzie!


Coś się kończy a coś zaczyna, a jedno z moich ulubionych haseł głosi: nie ma tego złego co by się w super nie obróciło... więc czekam i cóż... wierzę, że się doczekam!
;]
DZIĘKUJĘ Santiago i Erasmusie mój, oraz wszystkim tym którzy tam byli i uczynili go genialnym! :*  <3 <3 <3

sobota, 25 września 2010

Ostatki - czyli ostatnie chwile w erasmusowym raju...

Po Apósotolo nadszedł czas na pokazanie Agatce Santiago i na... pakowanie i pożegnania...


w Poniedziałek 26 pojechałyśmy sobie z Agatką stopem - to był jej pierwszy raz :D nad ocean... nie dotarłyśmy tam dokładnie, ale i tak było cudniście... poza tym, że byłam wredną małpą w te dni i strasznie złośliwa i uparta byłam!
Nie miałyśmy za wiele czasu, ponieważ musiałam przygotować jeszcze kolację pożegnalną... więc dojechałyśmy tylko do jakiegoś portu za Noią.


Plaża tylko dla nas, wiatr z resztą też :P
Byłą sobie mała wyspa... była bezludna... rozbiłyśmy się na niej...



 ale po chwilach kilku... trzeba było się zbierać... bo wyspa przestawała być wyspą... aż wreszcie zniknęła...






Było bardzo chilloutowo, ale i tak moją głowę zaprzątały inne myśli... smutne bardzo - związane z wyjazdem!
Ale i tak bardzo lubię przebywać w takich miejscach jak ta plaża, gdzie dookoła rozpościera się tylko niczym nie naruszona natura i nie ma ludzi/turystów/krzyczących dzieci... spokój, piękno i moje własne myśli!


jak już wyspa zniknęła, a my się opaliłyśmy troszkę wróciłyśmy... stopem jakieś 3/4 drogi, a później autobusem - czas gonił!
W powrotną stronę zabrała nas Pani która jest francuską i mieszka w Galicji od wielu lat... coś jednak ciągnie 'gringos' w to miejsce!


W domciu Agatka jak to Agatka poszła w drzemkę, a ja się zabrałam za gotowanie - w końcu kolacja do przygotowania czekała na mnie...
w sumie zrobiłam: mój ulubiony deser, agatka z rana kurczaka po koreańsku z brzoskwiniami, lasagne z brokułami i kurczakiem, zapiekanki, sałatkę z tuńczykiem i makaronem no i sos czosnkowy! plus jakieś tak tapasiki małe!


wszystkim smakowało i widać było że nie kłamią - :D co mnie bardzo ucieszyło!





wino się lało... nie tylko do kieliszków :D tego wieczoru Maćkowe buty były wyjątkowo głodne - najpierw poleciał na nie sos czosnkowy, a następnie czerwone wino... mniami...


Akrobacji nigdy za wiele ;)



a to z moim ulubionym współlokatorem! Dani mam niezły potencjał mówienia po polsku - daję głowę, że po 3 miesiącach w Polsce mówiłby już całkiem nieźle!


A Borja to najspokojniejszy człowiek świata chyba ;) ale to zrozumiałe skoro robi triatliony...
poza tym jest moim osobistym i prywatnym nauczycielem mailowym hiszpańskiego :*




A Michał - to pierwsze (i jedyne polskie skrzypce w Filharmonii Galicyjskiej! 


Tak.. nie była to jednak typowa erasmusowa impreza... trzeba było wcześniej wrócić do domu, aby móc od rana biegać i załatwiać ostatnie formalności.. no a poza tym co niektórzy szli do pracy... tak właśnie... obiecałam Daniemu śniadanie jeśli zostanie z nami dłużej - został, a śniadanie mu smakowało :D


Tak więc po świetnej kolacji i fajnej imprezie nadszedł mój ostatni dzień w Santiago... Poszłam odebrać zaliczenia z USC... a tu się okazuje, że mam praktyki z pierwszego semestru nie zaliczone ... No to szybko mail do mojej koordynator.. i sprawa rozwiązana - jakiś błąd w systemie był, no i w sumie na dobry dokument musiałam czekać aż do połowy września, ale najważniejsze, że w ogóle bez mojego udziału rozwiązali ten problem!


Po tych przejściach poszłam z Agatą zrobić sobie małą sjestę nad rzeczkę... uwielbiam i tęsknię za tym miejscem - nie ma to jak w upały spać z nogami w zimnej rzeczce :D



Później zaś poszłyśmy pobawić się moim aparacikiem! taaaa... ja jednak wolę robić zdjęcia niż pozować!!! ojj tak!!







 to na mojej zagrzybiałej klatce schodowej :D



a to małe smutki w Parku Bonaval...


a oto lepsza modelka... Agatka i przy okazji lepsza fotografka... czyli ja :D







a tu... akurat to mi się ławka cała porostami obrośnięta spodobała... no ale Agatka też dobrze na niej wyglądała ;) 
Jejjuuuuuuuu jak ja tęsknie za tymi klimatami... porośniętych ławek, trawy na której można się położyć i nikt się krzywo patrzyć nie będzie...




Nawet klatkę schodową piękną miałam... ostatnie chwile w tym mieście były wypełnione myślami o tym jak to będzie jak mnie już tam nie będzie..


Wieczorkiem pojechaliśmy z Gośką, Borją, Michałem o Ramonem do restauracji grillowej - miało być super... a było jak w przydrożnych polskich tawernach czy gazdówkach... a na bonus Gosia miała muchę w mięsie :P


po powrocie miałam iść do domu się pakować a reszta poszła na piwko.. ale wróciłam do domu... wzięłam zdjęcie jakie miałam dla Gosi na pamiątkę i... i zamiast się pakować wróciłam do nich!
jak już wszyscy zdecydowaliśmy, że idziemy... to poszliśmy... ostatnie chwile...


Agatka spać, a ja się z Borją pakowałam... pilnował mnie, bo ja oczywiście za chętna to nie byłam i wymyślałam różne dziwne rzeczy, aby tylko za walizki się nie brać...
no ale się spakowałam... akurat na moment kiedy to trzeba było budzić Agatkę, aby się szykowała...
koniec!
koniec! koniec!
czas na lotnisko... ale jeszcze tu wrócę! i to nie raz! o tak!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 20 września 2010

Fiesta, fiesta i jeszcze trochę poświętować trzeba!

Ja już 100 lat po Erasmusie, bloga należałoby zakończyć, ale jakoś motywacji nie mam, nie miałam i chyba mieć nie będę - więc piszę... bo mam co innego ważnego do roboty, więc żeby od ważnych spraw uciec za bloga się zabieram :D


Podczas moich ostatnich dni w Santiago robiłam praktyki nadal w Colegio - tak, żeby mieć co do CV wpisywać, a poza tym uwielbiam te moje małe kochane potworeczki ;)
Wieczorami zaś chodziłam z Gośką na różne koncerty z okazji Roku Świętego w Santiago.
np. 17 lipca poszłyśmy na próbę generalną animowanego filmu "O Apóstolo" kręconego metodą stop klatka ludków z plasteliny... film... taki se, ale... muzyka była na żywo grana przez Filharmonię Santiagowską w składzie z naszym kolegą polakiem Michałem :D to było superrrrr! polecam filmy z muzyką na żywo!




19 lipca zeszłam tylko pod dom (tak tak mieszkałam w tej kamiennicy w tle ;) ) a tam pokaz tańca współczesnego - superrr - uwielbiam sztukę na ulicy!




codziennie były jakieś różne koncerty na różnych placach miasta - od koloru do wyboru!
tu np. świetny koncert z efektami świetlnymi.




co chwilę się coś działo, tzn. cały czas się coś działo! dzień w dzień pod moim domem ktoś grał, śpiewał tańczył itp... było miło!


Czas płyną spokojnie, ale i tak jak na mój gust za szybko, aż wreszcie zdałam sobie sprawę, że to naprawdę koniec - przyjechała Agatka... czyli został tydzień ;(
Wiązało się to również z ostatnim dniem praktyk... więc już totalnym loozem!


wieczorkiem zaczęłyśmy od koncertu z cyklu 'Via Estrella'.
Koncert jak na mój gust genialny "Disco Barroco" - połączenie muzyki klasycznej barokowej z drum & bass lub hip hopem. Bardzo lubię 'dziwne' połączenia w muzyce!





Zaś w sobotę... nastał wielki i długooooooooo oczekiwany dzień! 24 lipca 2010, czyli wigilia św. Jakuba.
Tej nocy Santiago rozbłysło, Katedra zapłonęła, a mi łzy w oczach się pojawiły... wraz z tymi cudnymi światełkami, prezentacjami i fajerwerkami przeleciał mi przez głowę cały wspaniały rok... rok cudów i wielkich radości, rok bez stresu, rok wspaniałych przyjaźni, najwspanialszy mój rok! :*



Poszłyśmy pod Katedrę zająć sobie dobrą miejscówkę już o 19 - jak widać tłumek już tam był. Rozłożyłyśmy kocyk, wyciągnęłyśmy wałówkę i karty i spokojnie czekałyśmy...



oraz zdjęcia robiłyśmy ;)





Po kilku godzinach dziewczynom zachciało się... iść za potrzebą, ale... wróciły po jakichś 20 min nie załatwiając je (potrzeby) :P
Co się okazało - zamknięto plac - aby za dużo ludzi się na niego nie zwaliło - i jakby wyszły to by już nie weszły - więc od ok 20.30 byliśmy odcięci od świata i całe szczęście, bo przynajmniej było czym oddychać - u nas na środku - bo na brzegach to ciasno i tłoczno było ;) się znalazło miejscówkę :D

a teraz 1/10000000 tego co tam zobaczyłyśmy i jak pięknie było:

muszla - symbol pielgrzyma

las aparatów


paląca się Katedra


wizualizacje na Katedrze - genialne!

G E N I A L N E!







Dnia następnego - czyli 25.07 - św. Jakuba - kolejka pod Katedrą ustawiła się... hmm.. kilka osób po prostu spało pod Katedrą - ale kolejka dokładnie o 6.00 się ustawiła - otwierali o 8.00... zaś w południe...



o 12.00 rozpoczął się pochód wielkoludów...



Na obiadek zaś poszłyśmy do "pulperias" czyli do namiotu, w którym serwowali tylko pulpo - ośmiorniczki - i winko... ale było pysznieeeeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!




Agata też starała się jak mogła wykorzystać możliwości mojego Nikonika ;)


ehhh... brakuje mi Santiago szalenie... ojjj brakuje...