wtorek, 7 lipca 2009

pierwszy dzień w Santiago

Przyleciałam… szaro buro i ponuro… i pada mżawka… no pięknie trafiłam - tak jak przypuszczałam w ciemną du… Alicja na mnie czekała razem ze swoim przyszłym teściem. (Alicia jest moją koleżanką z Gdańska, poznałyśmy się na kursie hiszpańskiego, który był beznadziejny i niczego! Nas nie nauczył, tyle, że Alicja poznała Hiszpana przez 3 lata temu.. i od 2 już z nim mieszka w Santiago :))

Najpierw pojechaliśmy zobaczyć gdzie jest mój hostel, a następnie gdzie dokładnie jest colegio w którym będę miała praktyki – by the way – wygląda jakby było na końcu świata… Jak już dojechaliśmy do domu, sprawdziłam maila, aby się dowiedzieć, że mieszkanie, które miałam obiecane zostało dzień wcześniej wynajęty. Tak, bardzo mnie to podniosło na duchu, że nie mam gdzie mieszkać...

Zaczęliśmy więc szukać mieszkań przez internet, ale albo ogłoszenia były nieaktualne bo np. z 2005 roku, albo do wynajęcia od września… Poszliśmy więc się przejść po okolicy i przy okazji kupić kartę sim hiszpańską. Znaleźliśmy kilka ogłoszeń na słupach, nawet jedno całkiem fajne – z basenem, kortem tenisowym i innymi cudami za jedyne 500 euro :D w rezultacie umówiliśmy się tylko z jedną parą, która szuka współlokatorów do siebie do mieszkania na dzień następny. Co tam, wierzyłam w swoje życiowe szczęście.

Po pysznym, typowo galicyjskim obiadku (ryba, ziemniak i groszek) poszliśmy na miasto. Cudowne! Takie miasteczko z duszą sprzed wieków. z Alicją pod Katerdą

Katedra robi piorunujące wrażenie, przede wszystkim jest inna niż wszystkie inne! Do środka weszliśmy, ale tylko tak na szybką rundkę, bo msza była. Po drodze znalazłam jeszcze 2 ogłoszenia, ale nie zadzwoniliśmy (tzn. zawsze Arturo (chłopaka Alicji) proszę go o dzwonienie, bo jest Hiszpanem). Po powrocie do domku, Alicja z prawie teściem (Antonio) odwieźli mnie do hostelu.

A tam mnóstwo pielgrzymów.. czułam się trochę nieswojo z laptopem, własną ciężką poduszką i innymi niepielgdzymkowymi gadżetami. Ogarnęłam się i poszłam pod prysznic i na skype pogadać z rodzinką. W łóżku wylądowałam ok. północy.. w ok. 60 osobowym pokoju z chrapiącymi dziadkami, a na domiar złego zgubiłam 1 korek do ucha i został mi tylko 1…

sala do spania i widok z okna

Ogólnie czułam się fatalnie… pogoda do niczego, nie miałam gdzie mieszkać, nie wiedziałam jak będzie na praktykach, sama daleko od domu, rodziny, przyjaciół i polskiego. Chciało mi się ryczeć jak niewimco! Ale zasnęłam i spałam całkiem dobrze poprawie 40 godzinach niespania z krótkimi drzemkami na lotnisku w Londynie w oczekiwaniu na pierwszy dzień w pracy...

5 komentarzy:

  1. Goł Magda :D widzę częstotliwość wpisów taka, że będę musiała chyba dodać do ulubionych tego bloga! :) find sobie jakiegoś own hiszpana. ale ja Ci zazdroszcze.. mimo wszystko! :D:D:D

    pozdrowiaki z upalnej i słonecznej polski - Aga :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czesc Magda, fajny pomysl z tym blogiem, no i fajnie ze tam jestes. Mysle, ze jeszcze troche i zacznie Ci sie bardzo podobac. Powodzenia.Papa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko nie wiem, dlaczego jestem doktor_sgh, bo chcialem byc Wladek :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uszy do góry, będzie lepiej! każdy przeżywa jakiś szok aklimatyzacyjny i nostalgię. Lepiej szybciej niż później, bo wtedy łagodniej się to przechodzi. Trzymam kciuki za mieszkanko!

    OdpowiedzUsuń
  5. smutki są i pewnie długo jeszcze będą.. w końcu jestem tu sama... ale dzięki, że mnie czytać i pocieszacie! :*

    OdpowiedzUsuń