środa, 8 lipca 2009

Pierwszy dzień w pracy.

6 rano pobudka – bardzo subtelnie zrobił ją pan dziadek pielgrzym, który przez kolejną godzinę pakował cały swój dobytek w worki foliowe... ale w sumie nie był aż taki wkurzający. Po drodze na przystanek autobusowy (centrum miasta) słyszałam pianie koguta – bez komentarza!

Jak dotarłam na przystanek, to przez jakieś 10 min się zastanawiałam czy dobrze przeczytałam rozkład jazdy.. ale po 40 min czekania już wiedziałam, że tak – a mianowicie, autobus do colegio jeździ średnio co 1,5-2 godziny, a w sumie w ciągu dnia jest ich jakieś 7… koniec świata! Wsiadłam do autobusu – myślałam, że nie będzie gdzie palca wcisnąć, skoro jeździ co 2h.. ale nie siedziało w nim może z 5 osób! w między czasie czytałam książkę mówiącą o tym aby pozytywnie myśleć, bo to szczęści przyciąga - pomogło :)

Dotarłam na prawie koniec świata i idę i idę i końca nie widać. Wreszcie mym oczom ukazałam się bram do szkoły. Niepewnie przekroczyłam jej próg i ruszyłam w kierunku budynku. A tam nikogo nie ma.. aż po chwili wyłania się starszy pan i mówi ze jest dyrektorem szkoły. Mówi – myślałem, że jednak nie przyjedziesz, Ale fantastycznie, że jesteś. Byłam tam ok. 9.30 więc chwile pogadaliśmy, (tak mówiłam po hiszpańsku :D i do tego rozumiał co mówiłam :P) poznał mnie z nauczycielami i… do ro bo ty!! bo praca od 10 do 18.

Pierwszy był angielski z maluchami – 2-4 lata. Pan prowadzący John tak trochę mało przygotowuje się do zajęci i robi co mu w ręce wpadnie… maluch się nieźle wynudziły przez 45min.. drugi też miałam angielski już ze starszymi – 5-6 lat. Śpiewaliśmy jakieś 10 razy tą samą piosenkę, ale dzieciakom się podobało.

O 11.30 poszliśmy z tymi 2 grupami na mały basen, to niesamowite jaką te dzieciaki mają samowolkę – jeden nauczyciel w wodzie, a z nim 30 uczniów. Ale.. dzieciaki były zadowolone. Najlepsze było przebieranie każdego – końca nie było widać…

O 13.30 – obiad. Każdemu trzeba wszystko przynieść i podstawić pod nos – ale raczej nie marudzą przy jedzeniu. Na szczęście – ja też jem te wszystkie posiłki:D

Po obiadku czas wolny i zabawa na dworzu, a następnie podział na 6 drużyn i graliśmy w piłkę nożną, 2 ognie i baseballa.

I tak jakoś zleciało do 17.30, kiedy to przyszedł czas podwieczorku. O 18 koniec pracy i czas na drogę powrotną do miasta szkolnym autobusem. Ogólnie pierwszy dzień w pracy uważam za udany – 3 dzieci powiedziała, że mnie kochają, a reszta z zainteresowaniem ciągle pytała o moje imię i różne wyrazy po polsku.

Wpadłam do hotelu padnięta.. a godzinę później umówiłam się na oglądanie mieszkania z Alicją i Arturo. Mieszkanie super – z okna widok na katedrę, ale.. do wynajęcia od października… dzwonimy więc pod numery które znalazłam dzień wcześnie, były 4 – 1 nie odbierał, 2 się darł, a jak go zapytaliśmy o cenę to powiedział, że przez tel nie powie i się rozłączył, 3 była babcia, która jak usłyszała męski głos Arturo powiedziała, że to pomyłka, a jak powiedział, że to dla dziewczyny, a nie dla niego to nagle zmieniła zdanie. Za 15 min umówiliśmy się na oglądanie mieszkania. Ale dla pewności zadzwoniliśmy pod ten ostatni nr. I też się umówiliśmy.

Pierwsze mieszkanie – babcia właścicielka – taka śmieszna osóbka, meble to chyba Napoleona pamiętają. W całym mieszkaniu było ciemno.. i cena na początek 200 euro a później 150. Więc stwierdziłam, że je wezmę a od września przeniosę się do tego koło katedry. Ale… gdy zobaczyłam ostatnie mieszkanie – wynajęłam je! Mimo, że jest na 4 piętrze to mnie powaliło. Jest ładne, duże, czyste i na jednej z główniejszych ulic miasta – wszędzie mam blisko i całkowity koszt to 160 euro. Aaa i mam 2 szafy w pokoju – i dzięki Bogu bo nie wiem gdzie bym pomieściła te swoje 15 kg z bagażu! :P








Wzięliśmy więc taksówkę, i pojechaliśmy po moje rzeczy do hostelu. Tą noc spędzę już w „swoim” łóżku. Po przeprowadzce (ok. północy) poszliśmy na kolację. Jadłam na przystawkę ośmiornicę!! Była przepyszna – ale, zdjęcia Wam nie pokażę, bo pewnie co poniektórzy by delikatnie mówiąc powiedzieli bleeeeeeeeee. :D powiedziałam , że za to że Alicja z Arturo mi tyle pomagają to ja płacę – i tym samym pozbyłam się 50 euro z portfela… ale warto było.

Po powrocie do domku, zamiast się rozpakować – to robiłam milion innych rzeczy – i dopiero ok. 2.30 poszłam spać – bo stwierdziłam, że kolejny dzień będzie ciężki – wycieczka na plaże :D ale z dzieciakami!! Aaa i chyba znam minusy tego mieszkania – głośna śmieciarka o 1 w nocy pod oknami, muzyka z baru na dole i trzęsące się (bardzo wkurzające) okna przy każdym przejechaniu samochodu!!

2 komentarze:

  1. Czesc Magda, fajnie piszesz. Wiesz co, musisz kupic rower i wszedzie rowerem dojezdzac, jesli odleglosci sa ok. Tu u mnie wszyscy, kto moze jezdza rowerami. Wiec jesli sa sciezki i jest bezpiecznie, to bedzie najlepiej. Powodzenia.Pisz.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo, ale to bardzo bym chciała rower.. nawet kas z Polski mam... ale podobno tu pada dużo, a poza tym ciągle jest pod górkę i nie ma ścieżek.. i miejsc do parkowania rowerów... :(

    OdpowiedzUsuń