sobota, 11 lipca 2009

32 godziny w pracy – obozownictwo…

Jako, że spałam pod nową kołdrą i na nowym prześcieradle nie miałam w ogóle chęci do wstania… Plan był taki: wstanę wcześnie, spakuję się, ogarnę i jeszcze posprzątam. Wykonanie takie: 20 min przed wyjściem z domu wstałam i wszystko na szybcika w kompletnym nieogarnięciu. A jak już wyszłam.. to skręciłam w nie tą stronę co trzeba.. i prawie się na autobus spóźniłam.. chciałam po drodze śniadanie sobie kupić.. ale sklepy były pozamykane. Do tego rozwalił mi się zamek w plecaku i prawie pogubiłam rzeczy.. no i na dodatek nagle zapomniałam jak się mówi po hiszpańsku.. angielski mi się włączył i ani rusz inaczej! Ale to był dopiero początek…

W szkole… zaczęło się niewinnie. Niby wszystko ładnie pięknie, ale… w pewnym momencie miałam wrażenie, ze ktoś „zrobił głośniej” wszytsko to co się dzieje dookoła. Zapytałam Natalię (jedną z opiekunek), czy tylko ja odnoszę takie wrażenie… Ale nie! Tego dnia dzieciaki powariowały – każde marudziło, ciagle ktoś płakał, ciągle któreś coś od nas chciało.. i w ogóle nie szło ich ogarnąć… nawet zajęcia na basenie z Magdą służbistką ich nie wykończyły… wręcz pobudziły…

Po basenie powinny być planowo jakieś zajęcia.. ale jakoś nikt z nauczycieli nie był zainteresowany, żeby cokolwiek przeprowadzić…

Więc jak już mi głowa zaczęła pękać od natężenia krzyku zapytałam się czy możemy z Natalią wziąć kredę i iść z dzieciakami porysować na boisku. Maluchy były podekscytowane… ale jak tylko rozdałam im kredę… jedna ze starszych nauczycielek wychyliła się przez okno i powiedziała, że nie możemy rysować, bo nie ma jak później tego zmyć… Ja się tylko za głowę złapałam i sama siebie zapytałam – ale po co to zmywać – przecież to plac zabaw, fajnie jak będzie kolorowo… ale nieważne!

Więc zostałam sama z Natalią i z 28 2-5 latków… i co tu z nimi zrobić?

Wymyśliłam wyścig rzędów. Podzieliłyśmy je na 4 drużyny co zajęło jakieś 20 minut :D dystans zrobiłam długi (liczyłam na to, że się zmęczą) i do dzieła. Zleciała godzina… później picie i podwieczorek… i sobie pojechały, a my zostaliśmy ze starszymi (9-14lat) na tzw. Obozie. Wszyscy poszli oglądać film, a ja w tym czasie odpoczęłam sobie trochę. Później z dziewczynami poszłyśmy przygotowywać stołówkę na „party”. Były hamburgery i hot dogi, chipsy i różne soki pod różnymi nazwami – np. sok ananasowy to ‘electric night’. Niestety nazwa bardzo przyciągała.. co więcej podobno nawet działała na organizm – jeden z dzieciaków powiedział Natalii, że po 2 szklankach czuje, że ma więcej energii… Natalia tylko skomentowała to do mnie: czemu nie nazwałyśmy drinka ‘relaxing night’… ehhh….

After party poszliśmy rozkładać namioty… całkiem nieźle sobie poradzili – tylko 2 z 7 runęły pod koniec :P



z Natalią na obozowisku

Jak już stanął obóz, to dzieciaki z nauczycielami bawiły się w jakąś tutejszą grę, a dziewczyny opiekunki – plotkowały :D

Ok. 0.30 już byliśmy wszyscy w namiotach – a ok. 1.00 ja już smacznie spałam :D i nawet się wyspałam.

7.30 pobudka, prysznic, rozkładanie namiotów, śniadanie i wyjazd na plażę…

A na plaży w San Vicente do mar – był odpływ i woda była ekstremalnie lodowata – Bałtyk to normalnie źródła termalne przy tym co tam było. Paraliżujące zimno przy zamoczeniu stopy.




Śmieją się ze mnie, że ja powinnam być przyzwyczajona do takiej wody skoro jestem z Polski, a skoro tak bardzo nie lubię zimna, to pewnie z Afryki jestem :D tak więc na początku znowu stałam w bluzie. Ale naprawdę było zimno, bo nawet dzieciaki niechętnie do wody wchodziły…


Ale jak ustał wiatr :DDD wreszcie poczułam się jak w Hiszpanii!!!

Piknik tym razem zrobiliśmy sobie w lesie… ja się tylko stresowałam, żeby mnie nic nie użarło.

Później znowu na chwilkę wróciliśmy na plażę, i wtedy się goniłam z maluchami, uśmiałam się co niemiara, a one jeszcze bardziej… jak próbowały mnie złapać i przy okazji gatki mi ściągały…


W drodze powrotnej.. połowa padła trupem.. i prawie cicho było… na miejscu pożegnanie i… 2 dni wolnego :) weekend!!!!!

Wracając zahaczyłam o bereshke i zare.. z zamiarem zakupienia jeansów, bo moje się przetarły i mają dziurę (tzn. już leżą w śmietniku), ale wyszłam prawie z kurtką :D w rezultacie nic nie kupiłam.

Wieczorkim poszłam sobie pod katedrę odpocząć i popisać trochę, ale.. trochę się zesmuciłam… bo tam same pary zakochane.. albo cieszące się grupy ludzi.. a ja taka sama…

Ehhh może w weekend będzie weselej!

Czas odpocząć po dość męczącym tygodniu!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz