poniedziałek, 22 lutego 2010

Maroko - dzień 3 i 4.

12.02

Dojechaliśmy do Fezu... no to idziemy w stronę centrum... po drodze szukamy hoteli... nicccc... ani centrum, ani hoteli... pytamy...
yyy... taxi taxi - derrr!...
Ok, wzięliśmy taxi, ale Pan kierowca do kumatych nie należał... do tego oto co zrobił z naszymi walizkami:
oczywiście ich nie przypiął - bo po co??!!??

No i tak sobie jedziemy i hoteli po drodze nie ma... aż wreszcie widzę jeden i krzyczę: ici (co z tego co pamiętam po francusku znaczy: tu), on na to że nieee..
Ok, jedziemy dalej... kolejny hotel, ja znowu ici... tym razem się zatrzymał :D
Aaaa w między czasie, jak staliśmy na światłach, wyskoczył z samochodu i wrzucił nam na kolana nasze walizki - nie mamy pojęcia czemu...

Hotel... 28 euro za 3 osoby - więc uciekliśmy czym prędzej - bo za drogo, poszliśmy na najbliższą stację zapytać się gdzie jest tani hotel, miły pan nam tłumaczy, a inny pan podchodzi, zaczyna z nami gadać (jakoś nagle mi się francuski zaczął przypominać :D) i mówi, że on ma 2 apartamenty niedaleko, tylko że nie maja mebli i z przyjemnością nas ugości!
OK - bierzemy :)
Podwiózł nas jego kolega - 4 osoby z tyłu, 3 z przodu - samochód 5 osobowy :D
i jeszcze 5 euro zapłaciliśmy za tą 'przyjemność'

Paula, Monia, Gosi, ja

No cóż... apartamenty były w trakcie budowy, raczej panował w nich brud, w jednym było wielkie nic... a w drugim - taka melinka z kupą waty szklanej na środku salonu i z 3 materacami nie wiadomo przez kogo używanymi w 2 innych pokojach, ale jak to Maciek powiedział: 'hej przygodo' ;)
Późnym już wieczorkiem poszliśmy coś zjeść i na herbatkę - było pyszne wszytskooooooo
Podobno Maroko ma jedna z najbogatszych kuchni świata - całkiem możliwe!

Po powrocie siedzieliśmy sobie jeszcze dość długo - żeby jak najkrócej spać w tym brudku, gospodarze sobie poszli, a ja wzięłam klucz... i poszłam spać... wkładając klucz w but... i wielka akcja w nocy była: 'gdzie jest klucz' ??
ja nie reagowałam, tylko dawałam się grzecznie przeszukiwać Pauli i Gośce, bo wiedziałam, że jak zacznę mówić, że go nie mam to i tak mi nie uwierzą, a jakoś mi wyleciało z głowy że go w but wsadziłam... i tak do rana, aż poszłam siusiu i klucz się automatycznie znalazł :D

Co się okazało, nie byliśmy w Fezie Fezie, tylko w jego okolicy, i dopiero dnia 13.02 autobusem tam zlądowaliśmy, a wyglądało mniej więcej tak:


Poszliśmy na herbatkę, na taras jednej z kawiarni, oczywiście była pyszna, a jakie ciastka dobre... Macie aż mi z ręki jadł, a Paula tylko spoglądała ;)




Widok z góry był oszałamiający - wrażenie, że całe miasto jest pod nami...
Nawet nam nie przeszkadzało to, że na przemian padał deszcz i świeciło słońce!

Po herbatce i pogaduchach, poszliśmy na tutejszy targ... zachwycił nas... ale co się później okazało, była to tylko namiastka tego co nasz czekało w Marakeszu...
Maciek z Paulą kupili przyprawy... ehh aż zgłodniałam teraz na samą myśl!
Do tego wszyscy kupiliśmy mega dobre słodycze... Monia z Gosią skórzane baletki za 7 euro!

Po targu wróciliśmy do naszej kawiarni, gdzie zostawiliśmy bagaże, żeby zjeść obiad - kurczak po marokańsku był przepysznyyyyyyyyyyy! polecam ;)

Przyszedł czas jechać dalej - tym razem pociąg... do Marakeszu z Fezu... 20 euro!! Masakra... ale za to dworzec... najpiękniejszy jaki w życiu widziałam, i nawet pamier toaletowy w toalecie był, co się nawet nie zdarzyło w hotelu w Nadorze ;)


A w pociągu... jak w polski pkp, tylko jakoś tak szybciej jechał :)
Pograliśmy w karty, poczytaliśmy książki, pogadaliśmy... aż nagle... od jakiegoś czasu co chwilę mnie coś w brzuszku zakuło... ale jak mnie ostatecznie zwaliło z nóg... to aż się obsunęłam, przed oczami mi się szaro zrobiło, zdołałam tylko zgarnąć rolkę papieru i biegiem... dalej bez szczegółów... ale nie polecam takich doznań!
Zemsta Allacha to nie było, to było jedynie łakomstwo, mieszannnnnie wszystkiego słonego ze słodki i do tego w dużych ilościach! ehhh....

Chwilka drzemki... i oo 1 w nocy dojechaliśmy... mieliśmy namiary na jeden tani i fajowy hotel... podobno blisko, co się później okazało blisko, to było od placu Jamal Fna, ale od dworca... godzinka spaceru z walizkami...
Doszliśmy, po drodze pytaliśmy... ale... nigdzie nie było wolnych miejsc... :/
Na miejscu się rozdzieliliśmy i szukaliśmy w 2 różnych kierunkach, ostatecznie Paula z Maćkiem znaleźli dobrą ofertę: oni jeden pokój, a my w 3 drugi - więc po raz kolejny spałyśmy we 3 na jednym łóżku - kocham swój śpiwór :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz