wtorek, 24 listopada 2009

szukam kradzieja czasu!

ehh... za bardzo oryginalna to ja nie będę pisząc, że nie mam na nic czasu... ale takie właśnie jest moje życie i w sumie nie zamieniłabym się z nikim na nie - szczególnie teraz :P

no więc mam jednego podejrzanego - jest nim internet!! np. teraz :P

Kartka z listą rzeczy do zrobienia ciągle się wydłuża, a czasu coraz mniej... najgorsze jest to, że najwcześniej jestem w domu o 18.30 i z dnia mam tylko wspomnienia... ehh...

ma ktoś pomysł jak wydłużyć dobę??
napisałam sobie nad biurkiem wielkimi literami: MAM CZAS NA CO TYLKO CHCĘ - wiecie, działanie na (pod)świadomość... ale jakoś nie działa jeszcze :) ale wierzę, że zadziała!
Już nawet nie mówię o tym ile mam książek do przeczytania (po hiszpańsku), bo i tak ich nie przeczytam, po 1 bo nie, a po 2 bo są tak nudne, że hej!
Ale mgr i lic czekają na mnie... ehh

No więc, jak już zauważyliście cierpię na permanentny brak czasu od jakichś 2 tygodni... dlatego milczałam przez tak długo (w miarę :))

Dość sporo zrobiła w zeszłym tygodniu, ale nadal daleko w polu jestem... w czwartek zrobiłyśmy sobie z Paulą, Gosią i Zuzią "obiad czwartkowy" - był pyszny!!!!!!!!!! Ja przygotowałam kurczaka, z makaronem i ravioli w sosie pomidorowym, Zuzia przesoloną pyszną sałatkę z ryżu i kukurydzy, Paula mega dobry deser - sałatkę owocową z sosem jogurtowym, a Gosia nas upiła winem bez otwieracza :) Obiad był ze okazji zakupu biletów na wycieczkę do...
hmm... napisać czy nie?? ;>
do Maroka!!!!!!!! jupiiiiii!!!
kupiliśmy na chwilę obecną bilety tylko Madryt-Nador-Madryt... za każdy zapłaciliśmy 1 euro (słow. jeden euro) więc narazie drogo wychodzi, bo całe 2 euro :P hehehhehehee
Lecą: ja, Monika moja friend z pedagogiki z UG - łączy wycieczkę z odwiedzinami mnie, Gosia, Paula z Maćkiem (jej chłopakiem - nie tym naszym tu Maćkiem)... i jak na razie to wszystko... dla Zuzi już nie starczyło biletów - bo tylko 5 było w promocji - reszta już kosztowała 30 euro :( ale ten skubaniec mały kupił sobie na następny dzień bilety na styczeń, a my lecimy 11 lutego!!! jupiiii!!!!!

Po obiadku i zakupach poszłyśmy do włochów i mieliśmy razem gdzieś wyskoczyć na chwilkę... skończyło się po 4... długim spacerem... Najpierw poszliśmy na botellon połączony z garażowym koncertem i pieczeniem kasztanów - dla nas już nie starczyło... a później mieliśmy gdzieś pójść, ale tak krążyliśmy po mieści i na rozmowach długich się skończyło!

piątek - odpoczynek

a sobota :DDDDDDD
a w sobotę przyjechała do mnie Ania z A Corunii... Ania... Ania jest dziewczyną z Polski, która to poznała mnie przez mojego bloga :D napisała do mnie z prośbą o pomoc, pomogła jak mogłam, a teraz się poznałyśmy. Przy okazji dowiedziałam się co nie co o Erasmusie w pobliskim mieście ;)
Dziewczyny (bo Ania przyjechała z koleżanką Andreą) poszły na zwiedzanie, a ja z Attilio i z Maćkiem pojechaliśmy na rowerkach do Area Central - takie duże (jak na Santiagowskie warunki) centrum handlowe. Maciek z zamiarem zakupu czapki, a ja odebrać plecak od reklamacji, który to zaniosłam tam pod koniec sierpnia! Zakończę to tylko tym, iż plecak nie była naprawiony, a ja dostałam zwrot kasy... ehh...

a o 21.00 ruszyliśmy na koncert Yann'a Tiersen'a i Matt'a Elliott'a. Mi osobiście podobało się bardzooooo. zamknęłam oczka i wczułam się w muzykę, ale zdania innych były raczej takie sobie! Ja jestem bardzo zadowolona i dla mnie to najważniejsze!

na koncercie z Gosia, Virginy, i Lolą (blondynki imienia nie pamiętam :P)

Po koncercie... ja nie wiem, to już chyba tradycja, ale zamiast pójść do klubu potańczyć czy posiedzieć kulturalnie, całą noc znowu przegadałam chodząc od "pod klubu" do 'Pod pubu" :P

pozowanie do reklamy pasty colgate :P

W pewnym momencie Michi z Attim mnie zgarnęli i wróciliśmy do domu! dzięki im za to, bo pewnie do świtu bym... gadała!

niedzielę - przespałam! Pouczyłam się 2 godzinki włoskiego z Chiarą, a później ambitny plan był pójść do kina... ale, że film genialny - to biletów dla wszystkich (w tym dla mnie) nie starczyło... więc skończyłam z Attim i Paulą, szukając się z Julią i Maćkiem - na tapasowych krewetkach!
A wieczorem napisałam chyba najdłuższego w życiu maila i to po angielsku, więc 3 godzinki zleciały!

Za tydzień - o tej porze już będę zwarta, gotowa i spakowana... Rzymie i Romo - nadciągam!
tak... jestem tu już prawie 6 miesięcy - i gdyby nie te 70 wpisów na blogu, to bym musiała się długo zastanawiać nad tym jak to tak szybko zleciało!!!!!!!!!!!
Dlaczego tak wspaniały czas tak szybko upływa?? w ogóle, czy w erze techniki i globalizacji, szybkiego internetu (którego akurat ja nie posiadam) czas też przyśpieszył? a może istnieje jakaś siła co przyśpiesza wskazówki zegarów??
O co chodzi??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz