środa, 17 marca 2010

KataLonia!

Nadrabiam zaległości w pisaniu bloga siedząc w autobusie jadącym na lotnisko z Paryża...
Jest mi smutno... i w sumie sama nie wiem czemu...
Muszę znowu wspomnieć jaką jestem szczęściarą życiową - bo jestem i nie chcę o tym nigdy zapomnieć!

Tak więc od początku!
Doleciałyśmy z Martą do Reus, stopem dojechałyśmy do Tarragony... i dalej starałyśmy się łapać stopa... ale... ale nam nie wyszło... ale...
zaczął padać śnieg, zrobiło się megaaaaaaaa zimno, ja wyciągnęłam śpiwór (tak zamiast kurtki, której zapomniałam...) i tak jak taki mały Rumun starałyśmy się wzbudzić litość ludzi - wyszło nam na tyle, że pewna para (Rumunka i Marokańczyk) kupili nam bilety na pociąg :D
Dojechałyśmy do Barcelony... zaczęło bardziej padać... aż tubylcy zaczęli sobie robić zdjęcia :P

tak wygląda wiosenny bałwan z Barcelony (bałwanem jestem ja, bo tylko w sweterku ;))

Chodziłyśmy po sklepach za kurtką dla mnie, ale nic, ale to nic nie było z zimowych, więc dalej w sweterku i bluzie... oraz trampkach ;)
Kupiłam za to parasol, za 8 euro, ale stwierdzam, że się opłacało!
W porcie... ulepiłam bałwana!
Mimo zimna i śniegu i tak kocham to miasto i na zawsze będzie miało wyjątkowe miejsce w moim sercu!

a 100 metrów później miałam już kompletnie mokre stopy... wiec poszłyśmy się ogrzać do Burger Kinga... stamtąd jeszcze pod Sagrade Familie i do Tarragony pociągiem.

Na dworcu czekały już na nas nasze dziewczyny z couch surfingu, które to są w Tarragonie na takim wolontariacie na który ja chcę jechać.
Niestety, jako że Katalonia nie jest przygotowana na zimę, to one nie miały kaloryferów w domu... więc buty suszyłam suszarką :D

Mimo zmęczenia i zimną, trochę bardzo nieświeże poszłyśmy z dziewczynami do ich znajomych na kolację - była pyszna! a deser jeszcze pyszniejszy ;)
Usłyszałam też komplement, że lepiej mówię po hiszpańsku niż Hiszpanie - oczywiście to nie jest prawda!!!!!!!!!!!

Po powrocie zerknęłam na wykład panie prof. Doroty Klus Stańskiej z UG, ponieważ zostałam poproszona w razie czego o jego tłumaczenia z angielskiego na hiszpański...
Zasnęłam o 4... wstałam bardzo zmarznięta o 8.30, ale to bardzo zmarznięta!

Wstałam, pojechałam na univ... myślałam, że na wykładzie będą tłumy... niestety przyszło tylko 5 osób - a niech żałują, bo wykład był genialny! Na szczęście nie musiałam go tłumaczyć, tylko tłumaczyłam takie krótkie filmiki - więc dałam radę ;)
Po wykładzie poszłam z moją kochaną koordynator i panią profesor na spacer po Tarragonie, trochę mi było szkoda, że nie ma z nami Marty... ale co się okazało, jak wróciłam o 15 do domu... że jeszcze śpi ;)

z Panią Klus-Stańską i z moją ulubioną koorynatorką :)

O 19 poszłyśmy znowu na spacer, a po spacerze, na kolejną kolacje z naszymi dziewczynami. Ja sama wróciłam do domu ok północy, bo byłam mega padnięta, ale laski zostały dłużej - było bardzo sympatycznie i mega wesoło :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz