sobota, 25 września 2010

Ostatki - czyli ostatnie chwile w erasmusowym raju...

Po Apósotolo nadszedł czas na pokazanie Agatce Santiago i na... pakowanie i pożegnania...


w Poniedziałek 26 pojechałyśmy sobie z Agatką stopem - to był jej pierwszy raz :D nad ocean... nie dotarłyśmy tam dokładnie, ale i tak było cudniście... poza tym, że byłam wredną małpą w te dni i strasznie złośliwa i uparta byłam!
Nie miałyśmy za wiele czasu, ponieważ musiałam przygotować jeszcze kolację pożegnalną... więc dojechałyśmy tylko do jakiegoś portu za Noią.


Plaża tylko dla nas, wiatr z resztą też :P
Byłą sobie mała wyspa... była bezludna... rozbiłyśmy się na niej...



 ale po chwilach kilku... trzeba było się zbierać... bo wyspa przestawała być wyspą... aż wreszcie zniknęła...






Było bardzo chilloutowo, ale i tak moją głowę zaprzątały inne myśli... smutne bardzo - związane z wyjazdem!
Ale i tak bardzo lubię przebywać w takich miejscach jak ta plaża, gdzie dookoła rozpościera się tylko niczym nie naruszona natura i nie ma ludzi/turystów/krzyczących dzieci... spokój, piękno i moje własne myśli!


jak już wyspa zniknęła, a my się opaliłyśmy troszkę wróciłyśmy... stopem jakieś 3/4 drogi, a później autobusem - czas gonił!
W powrotną stronę zabrała nas Pani która jest francuską i mieszka w Galicji od wielu lat... coś jednak ciągnie 'gringos' w to miejsce!


W domciu Agatka jak to Agatka poszła w drzemkę, a ja się zabrałam za gotowanie - w końcu kolacja do przygotowania czekała na mnie...
w sumie zrobiłam: mój ulubiony deser, agatka z rana kurczaka po koreańsku z brzoskwiniami, lasagne z brokułami i kurczakiem, zapiekanki, sałatkę z tuńczykiem i makaronem no i sos czosnkowy! plus jakieś tak tapasiki małe!


wszystkim smakowało i widać było że nie kłamią - :D co mnie bardzo ucieszyło!





wino się lało... nie tylko do kieliszków :D tego wieczoru Maćkowe buty były wyjątkowo głodne - najpierw poleciał na nie sos czosnkowy, a następnie czerwone wino... mniami...


Akrobacji nigdy za wiele ;)



a to z moim ulubionym współlokatorem! Dani mam niezły potencjał mówienia po polsku - daję głowę, że po 3 miesiącach w Polsce mówiłby już całkiem nieźle!


A Borja to najspokojniejszy człowiek świata chyba ;) ale to zrozumiałe skoro robi triatliony...
poza tym jest moim osobistym i prywatnym nauczycielem mailowym hiszpańskiego :*




A Michał - to pierwsze (i jedyne polskie skrzypce w Filharmonii Galicyjskiej! 


Tak.. nie była to jednak typowa erasmusowa impreza... trzeba było wcześniej wrócić do domu, aby móc od rana biegać i załatwiać ostatnie formalności.. no a poza tym co niektórzy szli do pracy... tak właśnie... obiecałam Daniemu śniadanie jeśli zostanie z nami dłużej - został, a śniadanie mu smakowało :D


Tak więc po świetnej kolacji i fajnej imprezie nadszedł mój ostatni dzień w Santiago... Poszłam odebrać zaliczenia z USC... a tu się okazuje, że mam praktyki z pierwszego semestru nie zaliczone ... No to szybko mail do mojej koordynator.. i sprawa rozwiązana - jakiś błąd w systemie był, no i w sumie na dobry dokument musiałam czekać aż do połowy września, ale najważniejsze, że w ogóle bez mojego udziału rozwiązali ten problem!


Po tych przejściach poszłam z Agatą zrobić sobie małą sjestę nad rzeczkę... uwielbiam i tęsknię za tym miejscem - nie ma to jak w upały spać z nogami w zimnej rzeczce :D



Później zaś poszłyśmy pobawić się moim aparacikiem! taaaa... ja jednak wolę robić zdjęcia niż pozować!!! ojj tak!!







 to na mojej zagrzybiałej klatce schodowej :D



a to małe smutki w Parku Bonaval...


a oto lepsza modelka... Agatka i przy okazji lepsza fotografka... czyli ja :D







a tu... akurat to mi się ławka cała porostami obrośnięta spodobała... no ale Agatka też dobrze na niej wyglądała ;) 
Jejjuuuuuuuu jak ja tęsknie za tymi klimatami... porośniętych ławek, trawy na której można się położyć i nikt się krzywo patrzyć nie będzie...




Nawet klatkę schodową piękną miałam... ostatnie chwile w tym mieście były wypełnione myślami o tym jak to będzie jak mnie już tam nie będzie..


Wieczorkiem pojechaliśmy z Gośką, Borją, Michałem o Ramonem do restauracji grillowej - miało być super... a było jak w przydrożnych polskich tawernach czy gazdówkach... a na bonus Gosia miała muchę w mięsie :P


po powrocie miałam iść do domu się pakować a reszta poszła na piwko.. ale wróciłam do domu... wzięłam zdjęcie jakie miałam dla Gosi na pamiątkę i... i zamiast się pakować wróciłam do nich!
jak już wszyscy zdecydowaliśmy, że idziemy... to poszliśmy... ostatnie chwile...


Agatka spać, a ja się z Borją pakowałam... pilnował mnie, bo ja oczywiście za chętna to nie byłam i wymyślałam różne dziwne rzeczy, aby tylko za walizki się nie brać...
no ale się spakowałam... akurat na moment kiedy to trzeba było budzić Agatkę, aby się szykowała...
koniec!
koniec! koniec!
czas na lotnisko... ale jeszcze tu wrócę! i to nie raz! o tak!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz